Królewska pompa w cieniu skandalu

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-09-17 20:00

Wizyta państwowa prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej jest polityczno-dyplomatycznym standardem, zalicza ją jeden raz każdy lokator Białego Domu.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Zawsze w pierwszej kadencji, tak na wszelki wypadek, gdyby… nie uzyskał reelekcji. Pierwszy raz w dziejach obu państw 79-letni Donald Trump przyjechał w takiej wyjątkowej formule ponownie. Teraz do 77-letniego Karola III, zaś w 2019 r. gościł u 93-letniej wówczas Elżbiety II, notabene popełniając wtedy w swoim aroganckim stylu wiele protokolarnych gaf. Obecny monarcha tłumaczy wystosowanie zaproszenia drugi raz prozaiczną okolicznością, że przecież jego matka gościła 45. prezydenta USA, zaś on – 47. I formalnie ma rację, w USA prezydent dwukadencyjny w ośmioletnim ciągu liczony jest tylko raz, natomiast obejmujący urząd po przerwie otrzymuje dwa numery.

Korona brytyjska wizyty państwowe obcych głów państw organizuje w zasadzie raz w roku. Decyduje prozaicznie budżet, bo to gigantyczne koszty i przygotowania, odczyszczone królewskie powozy i karety, pompatyczna oprawa wojskowa etc. Na taką rangę trzeba sobie zasłużyć, zwykle czekając latami w kolejce. Najbardziej sensacyjną wizytę państwową złożył… Lech Wałęsa, w kwietniu 1991 r. po zaledwie czterech miesiącach prezydentury! Wybór elektryka symbolizującego obalenie komuny na głowę państwa był taką sensacją, że kryteria stażowe poszły w kąt. Bardzo istotna była także inicjatywa Margaret Thatcher, która złożyła premierostwo, ale królowa liczyła się z jej zdaniem. Po 34 latach pamiętam dokładnie różnicę – prezydent RP jechał w Windsorze z Elżbietą II złotym powozem otwartym, zaś obecnie Donald Trump z Karolem III karetą krytą, chociaż bez szyb kuloodpornych. Polska doceniona została jeszcze jedną wizytą państwową, tym razem Aleksandra Kwaśniewskiego na początku maja 2004 r., kilka dni po naszym wejściu do Unii Europejskiej, tym razem kandydaturę podszepnął premier Tony Blair. Potem już nikt nie miał szans, Andrzej Duda wiele lat marzył, ale oceniany był jako zbyt cienki. Generalnie dwór brytyjski – zawsze w porozumieniu z premierem – obdziela honorami nie tylko symbolicznie, lecz także interesownie. Wśród pasażerów powozów i karet byli już politycy najróżniejsi. Choćby w 1995 r. Nelson Mandela – zaproszony ze stażem prezydenckim podobnie krótkim jak Lech Wałęsa – ale na przykład w 1978 r. rumuński dyktator Nicolae Ceaușescu, nie tylko w nagrodę za jego krnąbrność wobec Leonida Breżniewa, lecz także za otwarcie Rumunii na kontrakty z brytyjskimi firmami.

Tym razem inicjatorem powtórnej wizyty państwowej Donalda Trumpa był premier Keir Starmer. Formalne zaproszenie od Karola III przekazał prezydentowi USA już w lutym. Szefowi rządu chodzi oczywiście o aktywizację współpracy gospodarczej, a przynajmniej złagodzenie skutków wojny celnej wywołanej przez lokatora Białego Domu. Podczas dwudniowego pobytu Donalda Trumpa środa była pompatyczno-królewskim dniem nabijania balonu jego próżności i narcyzmu, natomiast czwartek poświęcony jest na jego bardzo trudne rozmowy z premierem.

Na razie trudno powiedzieć, czy Donald Trump wystawi gospodarzom najwyższą ocenę za ich czołobitność. Wizycie towarzyszą głośne protesty aktywistów z grupy „Stop Trump”. Najcelniejszym uderzeniem w ego gościa jest powszechne przypominanie umoczenia Donalda Trumpa w seksualną aferę nieżyjącego już Jeffreya Epsteina. Symbolizował to rozwinięty w pobliżu zamku w Windsorze ogromny baner ze zdjęciem Trumpa i Epsteina, a nawet… wyświetlenie tegoż zdjęcia na jednej z baszt historycznego zamczyska. W związku z nielegalną projekcją policja zatrzymała cztery osoby, ale jednak rząd i dwór odsunęły od wizyty dwie ważne postaci również objęte skandalem Epsteina – z Waszyngtonu nagle wycofany został brytyjski ambasador Peter Mandelson, zaś z królewskiego orszaku książę Andrzej, młodszy brat Karola III.