Mediolańska spółka Moleskine, która wznowiła produkcję notatników w stylu znanym jeszcze z XIX-wiecznego paryskiego świata artystycznego, za nic ma kryzys. Już w księdze popytu inwestorzy zgłosili chęć zakupu trzykrotnie przekraczającą podaż. Papier w dobie smartfonów i tabletów?
Choć spółka działa dopiero od 16 lat (we wcześniejszych dekadach notatniki były produkowane przez manufaktury na północy Włoch), tylko w ciągu ostatniego roku na całym świecie produkty firmy kupiło 3,3 mln klientów. Mało tego, Moleskine to prawdziwa maszynka do robienia pieniędzy. Z każdego euro przychodów w zeszłym roku generowała 42 centy zysku operacyjnego, czym na głowę biła włoskie firmy dysponujące tak silnymi markami jak np. Prada.
Skąd tak ogromny sukces? Wszystko przez jedyny w swoim rodzaju design, przywołujący czasy rozkwitu paryskiej sceny artystycznej. Notatniki są wyposażone w elastyczną taśmę, chroniącą je przed otwarciem, a strony są odpowiednio zszywane, aby otwarty notatnik się nie zamykał. Całości dopełnia w dużej części ręczne wykonanie, szyta oprawa i dobrej jakości papier. Nie może więc dziwić, że ten typ notatników idealnie trafił w gusty IX-wiecznych artystów awangardowych, którzy cenili sobie możliwość pisania czy rysowania wśród wielkomiejskiego zgiełku.
Do dziś notatnikom Moleskine udało się wyrobić uznaną markę wśród pisarzy, malarzy, rysowników i projektantów, którzy potrzebują w każdej chwili mieć pod ręką kawałek papieru, żeby móc zanotować jakąś myśl czy naszkicować projekt, na który przed chwilą wpadli. Na forach internetowych fani marki wymieniają się szkicami sporządzonymi w swoich notatnikach. Dziś, choć wachlarz produktów liczy 635 pozycji, podstawowy klasyczny kołonotatnik odpowiada za 9 proc. sprzedaży.
Sukces miał jednak swoją cenę. Powrót mody na charakterystyczne notesy szybko przekroczył możliwości producenta. Już w 1999 r., po dwóch latach od wznowienia produkcji po jedenastoletniej przerwie, firma zaczęła je eksportować do innych krajów europejskich i USA. W 2004 r. ruszyła na podbój rynku japońskiego, a w 2006 r. skromny zespół pracowników nie był w stanie nadążyć z realizacją zamówień.
Spółkę przejęły fundusze venture capital z grupy Société Générale z zamiarem sfinansowania ekspansji międzynarodowej. Dziś historia zatoczyła koło. Kontrolujące spółkę podmioty z grupy finansowej Syntegra Capital zrealizują zyski z inwestycji, sprzedając papiery odpowiadające 50 proc. kapitałów spółki. Pozostaną jednak w akcjonariacie, zachowując kilkunastoprocentowy udział.
