
Od lat pozostaje wierny szkole Red Tiger prowadzonej przez mistrza Lecha Pałysa, byłego trenera kadry Polski w kick boxingu, sędziego I klasy, egzaminatora związkowego wushu. Na stronie klubu można przeczytać: „Nie jesteśmy fitnessem. Ćwiczenia u nas to nie tylko zwykła gimnastyka. Do nas nie da się wpaść raz na miesiąc pomiędzy jogą i aerobikiem. Zajęcia w Red Tiger dają satysfakcję nie tylko ze zwykłego fizycznego zmęczenia, lecz także z przynależności do grupy ludzi mających podobne cele i zainteresowania. W klubie spotykają się ci, dla których sztuki walki są pasją i fascynacją. Klub staje się ich drugim domem”.
– Wszystko, co jest napisane na tej stronie, jest prawdą. Klub to miejsce, w którym można być sobą. Tam wszyscy jesteśmy równi – nie ma znaczenia, czy ktoś jest prezesem, profesorem czy gimnazjalistą. Mój zestaw ćwiczeń jest taki sam jak tegorocznego maturzysty. Mistrz Pałys podchodzi do nas jak do ludzi, z którymi chce budować relacje, a nie jak do źródła dochodu. Szczególnie to widać podczas corocznych wyjazdów. Przez dwa tygodnie intensywnie ćwiczymy, lecz także budujemy przyjaźnie, które zostają na lata. Nie wyobrażam sobie treningów w innym miejscu. Odliczam dni do wyjazdu na kolejny obóz w sierpniu – mówi Marcin Janiszewski.
Jackie Chan z dystansem

Do popularności kung-fu w Polsce przyczynił się film „Wejście smoka” z Bruce’em Lee w roli głównej. Pojawił się na naszych ekranach w 1982 r., po dziewięciu latach od światowego debiutu. Wyborcza.pl przypomina, że: „w ciągu sześciu miesięcy obejrzało go sześć milionów widzów, a w szkołach częściej niż zwykle dochodziło do bójek. W PRL-u przed kinami, w których pokazywano amerykańskie superprodukcje, ustawiały się kolejki dłuższe niż po kiełbasę czy papier toaletowy”.
– Dla mnie Bruce Lee nie był idolem. Jego podejście do tematu wydawało mi się zbyt poważne. Inaczej ma się sprawa z filmami Jackiego Chana. Obejrzałem wszystkie. Niektóre wielokrotnie. Jeśli w telewizji leci jego film, to nie przepuszczę – wyznaje szef Sylen Studio.
Zafascynował się sztukami walki, oglądając „Zbroję Boga” z 1986 r. To połączenie filmu przygodowego w stylu „Poszukiwaczy zaginionej Arki” i „Wejścia smoka” z komedią.
– Pierwszy raz oglądałem ten film – z wypiekami na twarzy – wyświetlany z odtwarzacza VHS na czarno-białym telewizorze. W twórczości Jackiego Chana fascynuje mnie podejście do sztuk walki. Są przedstawiane z dystansem, przez co wydają mi się prawdziwe. Filmy Chana pokazują, w jaki sposób sztuki walki wpływają na życie i mogą dać człowiekowi przewagę w sytuacjach kryzysowych. Chyba najlepiej obrazuje to „Przyjemniaczek” z 1997 r. Kucharz jest zmuszony do walki z gangsterami i udaje mu się wygrać dzięki znajomości kung-fu. To bajka, ale dla mnie o wiele bardziej inspirująca niż filmy skupiające się na typowych mistrzach, np. „Wejście smoka” czy „Przyczajony tygrys, ukryty smok” – argumentuje Marcin Janiszewski.
Tymczasem Jackie Chan miał swoje pięć minut w „Wejściu smoka”. Był statystą, podobno aż trzy razy pojawił się na ekranie. W pierwszej scenie sam Bruce Lee złapał go za włosy i oczywiście pokonał.
Trening lepszy niż medytacja

Marcinowi Janiszewskiemu nie przydarzyła się żadna niebezpieczna sytuacja, w której musiałby się posiłkować znajomością kung-fu.
– Dostrzegam za to automatyczne reakcje ciała: wysunięcie nogi, by spadająca szklanka nie rozbiła się o podłogę, tylko wylądowała na stopie, odruchowe łapanie równowagi przez rozstawienie nóg… To drobnostki, ale dowodzą, że sztuki walki pomagają w codziennym życiu – uważa menedżer.
Zaczął trenować w szkole Red Tiger 18 lat temu. Dwa lata spędził w Wielkiej Brytanii, gdzie ćwiczył kick boxing w Guildford Academy of Martial Arts. Potem, już w Polsce, wrócił do Red Tigera.
Zdobył czerwoną szarfę. Do egzaminu na czarną musi się jeszcze podszkolić. Ma treningi osobiste z mistrzem Pałysem, sam też szkoli grupę początkujących.
– Przez wiele lat sztuki walki były dla mnie fajnym sposobem na utrzymanie kondycji. Ogromna zmiana nastąpiła parę lat temu, kiedy zacząłem treningi indywidualne z Lechem Pałysem. Dzięki temu, że mieliśmy więcej czasu, by się skupić na szczegółach, mistrz wytłumaczył mi różne niuanse, na przykład ogromne znaczenie kolejności wykonywania ćwiczeń. Jednocześnie zacząłem się uczyć nowych form, czyli zestawów ruchów ułożonych tak, by stanowiły całość. Wymagało to ode mnie wysiłku nie tylko fizycznego, lecz także intelektualnego. Niektóre ruchy są tak skomplikowane, że zrozumienie ich zajmowało mi kilka treningów, a powtórzenie paru kolejnych – tłumaczy szef Sylen Studio.
To go zmusiło do obserwowania swojego ciała. By zrozumieć, jak ono działa, zaczął medytować.
– Próbowałem klasycznej medytacji, ale nie udało mi się osiągnąć zadowalających rezultatów. Za to kiedy zaczynam ćwiczyć, osiągam stan wyciszenia. Myśli się uspokajają, problemy znikają albo pojawiają się rozwiązania. Dzięki treningom także kondycję fizyczną i zdrowie utrzymuję na przyzwoitym poziomie – mówi Marcin Janiszewski.
Nie potrafi sobie wyobrazić, że mógłby przestać trenować.
– To integralna część mojego życia. Swego rodzaju rytuał. Każdy tydzień rozpoczynamy treningiem i nie wiem, jak inaczej mógłbym go zacząć. Ćwiczę trzy razy w tygodniu i jeśli przepadnie mi choćby jeden trening, tydzień jest już niepełny. W zeszłym roku z powodu natłoku pracy postanowiłem zawiesić treningi na miesiąc. Była to jedna z najgorszych decyzji w moim życiu – wyznaje prezes Sylen Studio.
Kung-fu przekłada się na jakość jego życia.
– Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że kung-fu uratowało mi życie. Jestem perfekcjonistą, zawsze przejmowałem się wszystkim i wiele od siebie wymagałem. Sztuki walki nie tylko nauczyły mnie cierpliwości i dystansu do siebie, lecz także wzmocniły ciało. Mam znacznie wyższą odporność na stres i chyba uniknąłem już niejednego zawału – żartuje menedżer.
Wachlarzem i mieczem

Treningi zawsze wyglądają tak samo. Rozgrzewka od dołu ciała do góry. Bieg, ćwiczenia siłowo-kondycyjne, rozciąganie. Następny krok to techniki. Zaczyna się od kopnięć, zazwyczaj w parach: jedna osoba ustawia cel, a druga stara się go trafić kopnięciem. Techniki zajmują resztę treningu. To formy: tygrys, modliszka, różne układy z Shaolin, boks, kick boxing, elementy walki. Sparingi odbywają się na koniec treningu, dla chętnych.
Szef Sylen Studio trenuje też władanie bronią – mieczem i wachlarzem.
– Różnica w porównaniu do innych treningów jest taka, że zamiast uczyć się walki rękami i nogami, ćwiczę walkę mieczem. Robimy to głównie po to, by zdobywać kolejne stopnie. Układy z bronią są zazwyczaj bardziej skomplikowane niż bez broni. To oznaka wyższego poziomu wtajemniczenia. Poza tym walka z bronią jest po prostu fajna i testuje ciało w zupełnie nowy sposób – wyjaśnia Marcin Janiszewski.
Kiedyś planował podróż do Chin, ojczyzny kung-fu, by tam się szkolić.
– Już nie myślę o wyjeździe. Mistrz Pałys ma do przekazania taką ilość wiedzy, że starczy mi na lata treningów. Choć, kto wie, może w ramach relaksu i odskoczni zdecyduję się na kilkutygodniową podróż. Ale to dopiero po pandemii, kiedy sytuacja na świecie się uspokoi – zapowiada menedżer.
Książki jak scenariusze gier

Wychował się w Rembertowie.
– Tata przez 30 lat był żołnierzem zawodowym. Dziadek walczył z UPA. Pradziadek w wojnie z bolszewikami w latach 20. XX w. Można powiedzieć, że ucząc się sztuk walki, kontynuuję tradycje wojowników w rodzinie – żartuje prezes Sylen Studio.
Ukończył Wydział Elektroniki i Technik Informacyjnych Politechniki Warszawskiej. Z branżą gamingową jest związany od 2006 r. Długo pracował w CD Projekcie, najsłynniejszej polskiej firmie produkującej gry, m.in. przy hicie „Wiedźmin” i wczesnym koncepcie gry „Cyberpunk 2077”.
– „Wiedźmin” był wielkim wyzwaniem zarówno dla mnie, jak i dla studia. Wiedziałem, że tworzymy niesamowitą grę. Nie chciałbym po raz kolejny przechodzić takiego cyklu produkcyjnego, ale jestem niezwykle dumny z tej gry i wdzięczny, że miałem szansę ją współtworzyć – przyznaje Marcin Janiszewski.
Później był zatrudniony w Lionhead Studios, gdzie miał wpływ na produkcję gry „Fable 3”, i we Flying Wild Hog jako główny projektant. W marcu 2021 r. zasiadł na fotelu prezesa Sylen Studio, a spółka zaprezentowała nową strategię: postawiła na gry osadzone w uniwersum „Komornika” Michała Gołkowskiego, którego książki czyta się jak scenariusze gier. Zresztą młody pisarz chętnie w nie gra.
– Skupiamy się na grach RPG, które kochamy i na których się znamy. Pozwalają nam połączyć ciekawe mechaniki gameplayowe z interesującą opowieścią – mówi menedżer.
Jego zdaniem tworzenie gier to balansowanie między budżetem, czasem i jakością.
Obecnie studio pracuje nad kolejną grą na podstawie fantasy Michała Gołkowskiego.
– Niestety, nie mogę jeszcze zdradzić szczegółów tej gry – ucina prezes.
W drugim kwartale 2022 r. Sylen Studio planuje debiut na rynku NewConnect.