Komitety kandydatów kompletują wymagane przez Państwową Komisję Wyborczą (PKW) dokumenty zgłoszeniowe — na razie własne, jako że zarejestrowanie do 26 marca samego kandydata wymaga załączenia list poparcia z podpisami (numer PESEL musi być bezbłędny, podobnie jak adres) co najmniej 100 tys. wyborców. To minimum, komitet liderującego w sondażach prezydenta PiS-owskiego ma ambicję rzucić PKW aż milion podpisów.

Na razie nie wiadomo, ilu kandydatów znajdzie się 10 maja na karcie do głosowania. Teza postawiona w tytule opiera się na statystyce poprzednich bezpośrednich wyborów prezydenckich. Poza eksperymentalnymi z 1990 r., które pierwszy raz w Polsce republikańskiej nawiązały do królewskich elekcji z epoki I RP (wtedy czynne prawo wyborcze miała szlachta), lista startowa zawsze obejmowała co najmniej 10 zawodników. Przy czym mowa tylko o tych, którzy znaleźli się na karcie, wstępnie zainteresowanych było więcej. Niektórzy odbili się od progu podpisowego, inni zrezygnowali, unikając wstydu z powodu wyniku. Zawsze jednak znajdowało się kilku nawiedzonych, którzy ponad klęskę procentową przedkładali używanie dumnego tytułu „kandydat na prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej” oraz możliwość puszenia się w telewizyjnym czasie antenowym. W sześciu dotychczasowych głosowaniach liczba kandydatów wynosiła: 1990 — 6; 1995 — 13; 2000 — 12; 2005 — 12; 2010 — 10; 2015 — 11. Wynikowego dna sięgnął w 1995 r. niejaki Leszek Bubel, który po zebraniu 100 tys. podpisów uzyskał w urnach tylko 6825 głosów, co stanowiło 0,04 proc. ważnych. Kandydatów z wynikami poniżej 1 proc. było już wielu, ich nazwiska dzisiaj nic nie mówią nawet historykom i politologom. Ale trafiali się także rozpoznawalni, warto np. przypomnieć z 2010 r. wizerunkową klęskę Kornela Morawieckiego — tylko 0,13 proc.
Weekend przyniósł zapowiedź pierwszego wydłużenia znanej od tygodni listy kandydatów. Pięciu naturalnie wystawiają partie obecne w Sejmie: Andrzej Duda reprezentuje PiS, Małgorzata Kidawa-Błońska — KO-PO, Władysław Kosiniak-Kamysz — PSL, Robert Biedroń — SLD-Wiosnę, Krzysztof Bosak — Konfederację. Bezpartyjny szósty kandydat Szymon Hołownia reprezentuje głównie swoje własne mniemanie, że się nadaje. Zgodnie z oczekiwaniami słuchaczy Radia Maryja start właśnie zadeklarował siódmy, bardzo jednoznaczny kandydat — Mirosław Piotrowski. Aż 15 lat zasiadał z listy PiS w Parlamencie Europejskim, ale z partią karmicielką coraz bardziej było mu nie po drodze i w 2019 r. Jarosław Kaczyński wreszcie go skreślił. W odpowiedzi profesor założył Ruch Prawdziwa Europa — Europa Christi i usiłował wystartować w eurowyborach samodzielnie, poniósł jednak klęskę już w fazie podpisowej. Potem próbował startować indywidualnie do Senatu, ale znowu padł na podpisach — w swoim okręgu lubelskim nie zebrał prawidłowo nawet wymaganych 2 tys. Obecnie porywa się na 100 tys., hm… Jeśli jednak mu się uda, będzie to niepomyślna wiadomość dla Andrzeja Dudy — i trochę również dla Krzysztofa Bosaka — albowiem kandydat radiomaryjny swoje okruchy głosów urwie właśnie z ich porcji.