Lot bez pilota

Karol Jedliński
opublikowano: 2010-09-30 00:00

Po kilku tygodniach plotki zamieniły się w fakty. Prezes Lotu, okrojony z zaufanych ludzi, podał się do dymisji.

Sebastian Mikosz rzucił papierami

Po kilku tygodniach plotki zamieniły się w fakty. Prezes Lotu, okrojony z zaufanych ludzi, podał się do dymisji.

Przedwczoraj agresywny pasażer doprowadził do zawrócenia rejsowego samolotu PLL Lot do Chicago. Wczoraj gwałtownie zmienił się kurs całej lotniczej spółki. Do dymisji podał się Sebastian Mikosz, kolejny już prezes przewoźnika. Wytrzymał nieco ponad 18 miesięcy.

— Nie było powodów, które uzasadniałyby taką decyzję prezesa Mikosza. Nie wiem, czym powodował się prezes Mikosz — przekonywał wczoraj Zdzisław Gawlik, wiceminister skarbu.

Słowa ministra dziwią, bo przecież pogłoski o rezygnacji prezesa pojawiły się jeszcze w połowie września, przed Forum Ekonomicznym w Krynicy Zdroju. Ministerstwo skarbu i związkowcy przewoźnika wysyłali sygnały, że prezes stracił ich zaufanie.

Granie w ciemno

Kulminacja przyszła w zeszłym tygodniu, kiedy to skarb zdecydował o rozszerzeniu składu rady nadzorczej z ośmiu do 10 osób. Jednocześnie rada nadzorcza spółki odwołała Andrzeja Oślizło, wiceprezesa ds. finansowo-ekonomicznych, zaufanego człowieka Sebastiana Mikosza. Sam prezes zachował stanowisko, ale w miejsce Oślizły oddelegowano do zarządu Zbigniewa Mazura.

— Ten miał patrzeć na ręce prezesowi — przekonuje osoba znająca sytuację w spółce.

Sebastian Mikosz nie widząc dalszego sensu swoich działań bez zaufanych ludzi, zdecydował się na ruch wyprzedzający. Kto go zastąpi? Na razie p.o. prezesa został Zbigniew Mazur. Na prezesa jeszcze poczekamy.

— Musi być ogłoszony konkurs zgodnie z regułami. Wyboru nie ma co się spodziewać wcześniej niż za dwa tygodnie — mówił wczoraj Zdzisław Gawlik.

Sebastian Mikosz był wczoraj nieuchwytny. Nigdy jednak nie ukrywał, że Lot to dla niego nie tyle wymarzona praca, co wymarzone wyzwanie. Przez lata, jako wysoki menedżer w Deloitte, podpowiadał firmom, jak radzić sobie z problemami. A do tego jest zdeklarowanym fanem lotnictwa, wciąż niedoszłym pilotem.

— Nie jestem samobójcą. Sam tego chciałem. Przez lata zdobywałem wiedzę, doradzałem największym. Teraz wreszcie mogę wziąć stery w swoje ręce — przekonywał Sebastian Mikosz kilka miesięcy temu w rozmowie z "PB".

— Sebastian zmienia spółkę w błyskawicznym tempie. Nieraz gra w ciemno, stawia na nieznaną kartę. Sytuacja wymaga sprinterskiego tempa. Widzę to tak: albo Lot się wykaraska, albo nie będzie nawet czego ratować — mówił wtedy Michał Kurtyka, dyrektor zarządzający firmy doradczej BPI Polska.

Przerwany lot

Liczby pokazują, że Sebastian Mikosz odchodzi od przewoźnika w połowie drogi i niekoniecznie jako przegrany. Strata netto spółki do lipca zeszłego roku wyniosła 124 mln zł, podczas gdy pierwsze dziewięć miesięcy 2010 r. oznaczały 64 mln zł pod kreską. Od października 2009 r. w lotniczej spółce trwa restrukturyzacja, w ramach której zwolniono ponad 400 osób. M.in. dzięki temu Lot Ground Services przyniósł w 2009 r. 2,5 mln zł straty, wobec ponad 20 mln zł rok wcześniej, a w I kwartale tego roku miał już 10 mln zł zysku. Zlikwidowany Centralwings obciążył grupę w 2009 r. na 42,5 mln zł. Nie chcąc kasować wszystkiego jak leci, prezes zaczął wydzielać spółki niezajmujące się podstawową działalnością. Tak postąpił m.in. z bazą techniczną Lot AirCraft Maintenance Services, którą starał się sprzedać.

— Mikoszowi przyszło przy tym działać w wyjątkowo ciężkim czasie dla linii lotniczych — przyznają eksperci.

Ubiegły rok był dla branży gorszy niż 2001 r., w którym nastąpił atak na World Trade Center. Sprzedaż biletów, według szacunków IATA, spadła na świecie o 30 proc. Na dodatek tegoroczne wstrzymanie ruchu lotniczego po wybuchu wulkanu na Islandii kosztowały firmę 67,5 mln zł.