Menedżer w górach

Agnieszka Ostojska-Badziak
opublikowano: 2004-03-05 00:00

Biznesmeni, menedżerowie, lekarze, księża, rolnicy, mechanicy. Jest ich 438. Ratują 24 godziny na dobę. Tak przyrzekali naczelnikowi GOPR.

Zima, ciemno. Mróz i wieje. Normalny człowiek grzeje się przy kaloryferze — i to z kubkiem gorącej herbaty.

Telefon: na Babiej Górze zaginęli dwaj mężczyźni.

— Grzesiek, ty nawet nie dzwoń z domu, bierz narty, apteczkę i jazda do Szczyrku! — słyszy ze słuchawki.

Poza szlakami

15.12 ostatni kontakt z poszukiwanymi. Do Grupy Beskidzkiej zgłoszenie dotarło koło 18.00. Szef wyprawy: Robert Piórkowski.

Na miejsce — obszar poszukiwań — najpierw dotarła sekcja babiogórska. Z bielskiej sekcji pojechało 5 osób — w tym Grzegorz Pastwa. Po weekendowym dyżurze na górze Żar.

W domu był 3 minuty; zmienił narty ze zjazdowych na skitoury, pozwalające sprawnie się poruszać po zaśnieżonym gruncie.

O pierwszej po północy byli w Markowych Szczawinach, w schronisku na Babiej Górze. W nocy trudno znaleźć ślady, no więc 4 godziny snu, o godzinie 5 — śniadanie. Potem trzeba szukać dalej. Podzielili się na grupy. Drużyna Pastwy była na Lodowej Przełęczy, oddalonej od szczytu 600-700 m. Szli na południe — bo pojawiło się podejrzenie, że poszukiwani przeszli na słowacką stronę.

Najbliższe schronisko za granicą jest — w linii prostej — 8-9 km. Nie ma dróg, są dwa potoki. 18 stopni poniżej zera. Śniegu w zaspach — do 3 metrów, a „normalnej” pokrywy — 1,5 m. Bez nart brodzi się w białym puchu po pas. Przejście 100 m zajmie i kilka kwadransów.

O godzinie 9 sygnał od poszukiwanych: są w pobliżu strumienia i poruszają się z niewielką prędkością. I nie wiedzą gdzie — na północ, na zachód, na południe... Po dwóch godzinach ratownicy natrafili na ślady wychodzące z koryta strumienia — ocenili: sprzed dnia. 200 m dalej znaleźli kryjówkę, gdzie zagubieni w górach spędzili noc i — by się choć trochę ogrzać — spalili książkę, czapkę.

Poszukiwanych goprowcy znaleźli około 10.30. Słowa powitania, jakie nasuwają się rozsądnie myślącemu człowiekowi, nie nadają się do publikacji. No bo, po co szli niewyposażeni, bez mapy, orientacji w terenie? Ryzykowali życie — swoje i ratowników? Grzegorz Pastwa, który pierwszy do nich doszedł, pogratulował im jednak.

— Nie głupoty i lekkomyślności, tylko tego, że przeżyli. Bo właściwie nie mieli szans — twierdzi.

Potem uratowani opowiadali: około 18.00 położyli się spać. Budzili się na zmianę co kwadrans, by nie zamarznąć. Zachowywali się mądrze — np. suszyli zapałki we włosach. Odnalezionych goprowcy przebrali w ciepłe rzeczy: dostali buty (jeden z turystów poszedł zdobywać szczyt w półbutach!), rękawiczki, czapki, ciepłą herbatę, bułki z wędliną.

I w drogę. Praca jeszcze się nie skończyła: ratowników czekało sprowadzenie turystów na dół.

No i po co?

Czasem zdarza się, że poszkodowani, których goprowcy właśnie odnaleźli, uważają, że akcja poszukiwawcza nie była potrzebna. Wopista po godzinie 16 poinformował dwóch turystów na Wielkiej Raczy, że winni zawrócić i nie pchać się czerwonym szlakiem, bo nawet w lecie idzie się tam prawie 3,5 godziny. Zgłoszono zaginięcie, gdy o 21.00 nie wrócili do schroniska na Przegibku. Ratownicy znaleźli turystów około 5 rano, kiedy docierali już do schroniska.

— Byli w marnym stanie, słabo wyposażeni. Jeden szedł w dżinsach — mówi Grzegorz Pastwa.

Turyści jednak uważali, że akcja nie miała sensu... Upierali się, że są w doskonałej kondycji (a słaniali się na nogach) i świetnie wyposażeni.

Goprowcy się wściekli.

Ratowników Grupy Beskidzkiej GOPR jest 438 (wśród nich — 14 kobiet). Tuzin ratuje innym życie zawodowo — reszta to ochotnicy. Wolontariusze nie dostają za to grosza — zarabiają na chleb w firmach, szpitalach, szkołach, warsztatach i w kościołach. W grupie są lekarze, księża, informatycy, mechanicy, rolnicy, nauczyciele, biznesmeni.

— To imperatyw. Po prostu: mam iść ratować — mówi Grzegorz Pastwa.

Przesądziła miłość do gór. Od małego lubił wędrówki; świetnie jeździ na nartach, Beskidy zna doskonale.

— Powodów, dla których są w GOPR, jest tyle, ilu ratowników. Oficjalnie fundamentem jest chęć ratowania życia w górach. Ale każdy ma tysiąc własnych przyczyn, dla których zdecydował się do nas dołączyć — twierdzi Jerzy Siodłak, naczelnik Grupy Beskidzkiej GOPR.

W dniu ratownika najdzielniejsi dostają odznaki, czasem odznaczenie państwowe... Szef beskidzkiego GOPR twierdzi, że zostają skromni i uparci. Ci, którzy przychodzą dla szpanu czy po to, by za darmo pojeździć na nartach, odpadają błyskawicznie.

Prywatna hojność

Gdy przejdą przez sito (egzamin z jazdy na nartach, topografii, pierwsza pomoc, szkolenia i staż) składają na ręce naczelnika uroczystą rotę. Niezmienną od 100 lat. Wzywa ich do stawienia się na każde żądanie naczelnika. I wywiązują się z tego, choć w czasach drapieżnego kapitalizmu — z niemałym trudem. Czasem przychodzi ratować w powszedni dzień. Pracodawca ratownika wolontariusza ma ustawowy obowiązek zwolnić go na czas akcji i usprawiedliwić nieobecność. Ale nie zawsze właściciel firmy patrzy na to przychylnie. Co się dziwić? W końcu ktoś zostawia zawodowe obowiązki i biega gdzieś po górach. Na to, że może komuś uratować życie, nie zawsze starcza wyobraźni.

— Bywało, że po akcji dzwoniłem do firmy, by załagodzić konflikt. Spotykam się z kolegami z Zachodu i tam firmy są dumne, że ich pracownik ratuje życie. Nie robią żadnych problemów! — mówi Jerzy Siodłak.

I powtarza, że pokora i upór, cechy dobrego ratownika, to również cechy dobrego biznesmena: wielu ratowników z powodzeniem prowadzi własne przedsiębiorstwa. Choćby Tadeusz Wesołowski, prezes firmy Radan czy Szymon Malinowski, właściciel Geodexu.

— Mam szczęście, że pracuję w firmie, która zdaje sobie sprawę z powagi tego, co robię. Staram się jednak nie nadużywać cierpliwości — twierdzi Grzegorz Pastwa, menedżer ds. mediów w bielskim Techmeksie, który jest także sponsorem beskidzkiego GOPR.

Techmex wyposaża ratowników w najnowszą technologię: radiostacje, urządzenia do nawigacji GPS, sprzęt informatyczny..

— Dzięki temu ratujemy według tych samych standardów co zachodni koledzy. Tyle że nas wspierają sponsorzy, a ich — państwo — przypomina naczelnik.

Darczyńców jest wielu: 60 proc. środków uzyskują dzięki prywatnym firmom. Nadal jednak brakuje drogiego specjalistycznego sprzętu: skuterów, nowoczesnych noszy do transportu poszkodowanych.

— Najlepiej wyekwipowani są ci najbardziej aktywni. To jedyna gratyfikacja za służbę — twierdzi Jerzy Siodłak.

Świątek-piątek

W sezonie ratownicy GOPR poświęcają wszystkie wolne weekendy. Ślęczą na dyżurach, ganiają po stokach... Tylko w tym roku wypadków, do których wezwano GOPR, było ponad 700. W pierwszym dniu ferii jedynie ze Skrzycznego goprowcy zwieźli 10 osób. Każdy weekend na dyżurze — Szyndzielnia, Klimczok, Szczyrk, Jaworzyna.

Grzegorz Pastwa w sezonie poświęca ratownictwu około 300 godzin —prawie dwa tygodnie. Jego rekord to 600 godzin! Ale wtedy był jeszcze kawalerem. Teraz ma żonę i dwójkę dzieci.

— Jeszcze się nigdy z żoną nie kłóciliśmy, że poświęcam czas ratowaniu. Rozumie to — mówi Grzegorz Pastwa.