Pierwsze zamówienie, które wpłynęło do sklepu internetowego merlin.com.pl, pochodziło z miejscowości Baborów. Nazwa ta wydała się na tyle dziwna, że powątpiewano w jego autentyczność. Obecnie nikt nie wątpi w prawdziwość zamówień z tak egzotycznych miejsc jak Chile czy Nowa Zelandia.
Grudzień 2002 r. był pierwszym miesiącem, w którym sklep internetowy merlin.com.pl osiągnął zysk. Czekał na to cztery lata. Działalność rozpoczął bowiem w październiku 1998 r., u progu hossy internetowej.
— Już pierwszego dnia otrzymaliśmy trzy zamówienia. Pierwsze, na dwie książki informatyczne, pochodziło z Baborowa na Opolszczyznie. Nazwa ta wydała się nam na tyle dziwna, iż do końca nie wierzyliśmy w wiarygodność zamówienia. Sprawdzaliśmy w książce kodów pocztowych, czy miejscowość ta istnieje. Zamówienie było prawdziwe, zostało zrealizowane i zapłacone. Osoba, która je złożyła, jest cały czas naszym klientem — wspomina Krzysztof Jerzyk, wiceprezes spółki merlin.com.pl.
Merlin.com.pl zaczynał jako typowa księgarnia. Trudno się temu dziwić. Firma jest przecież częścią wydawnictwa Prószyński i S-ka. Wirtualny sklep szybko jednak poszerzał asortyment i dzisiaj jest czymś więcej niż tylko księgarnią.
— Już po roku działalności poszerzyliśmy asortyment o zabawki. Zauważyliśmy, że nasi klienci chętnie kupują książki dla dzieci. Zaproponowanie im zabawek było więc naturalnym krokiem — informuje Krzysztof Jerzyk.
Później doszła jeszcze elektronika użytkowa, czyli słuchawki i odtwarzacze CD. Merlin.com.pl chciałby mieć jeszcze szerszą ofertę i stać się typowym sklepem wielobranżowym. Wygląda jednak na to, że nie nastąpi to szybko.
— W naszej strategii zakładamy rozszerzenie oferty o inne towary. Problem polega na tym, iż trudno jest znaleźć wiarygodnych dostawców, zainteresowanych sprzedażą przez internet i przystosowanych do niej pod względem wymagań technicznych, czyli gotowych do elektronicznej wymiany danych dla systemów sprzedaży — zaznacza Krzysztof Jerzyk.
Te kłopoty z pozyskaniem dostawców naprawdę mogą dziwić. Gdyby nie to, że merlin.com.pl jest sklepem wirtualnym, można by bowiem powiedzieć, że klienci pchają się do niego drzwiami i oknami. W latach 2000-2002 przychody spółki wzrosły ponad czterokrotnie. Stało się to zresztą nie tylko za sprawą mieszkańców Polski.
— Dotychczas otrzymaliśmy zamówienia z 56 krajów. Były wśród nich Nowa Zelandia, Brazylia, Chile, a nawet Watykan. Regularnie kupują u nas klienci z miejsc, gdzie jest liczna Polonia: Stanów Zjednoczonych, Kanady, Niemiec i Izraela. Ze względu na koszty wysyłki, wielu klientów z zagranicy prosi o przesłanie zamówionych tytułów na adresy w Polsce. Zapewne w czasie przyjazdu do Polski lub wyjazdu znajomych za granicę, pozycje te zabierane są osobiście — dodaje Krzysztof Jerzyk.