Pozytywnie o euro mówią głównie Polacy z wyższym wykształceniem, interesujący się polityką i dobrze sytuowani.
Wyższe ceny, galopująca inflacja, utrata suwerenności walutowej, ograniczenie rozwoju kraju. Oto, co się stanie po wprowadzeniu euro w Polsce — według Andrzeja Kłonowskiego, nauczyciela historii w jednym z wielkopolskich liceów.
— Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jakie nieszczęścia na siebie ściągniemy, zarówno w wymiarze politycznym, jak i gospodarczym. Nie mówiąc już o prywatnych budżetach — ostrzega historyk.
Ostatnie badanie TNS OBOP nie pozostawia złudzeń. Wielu Polaków myśli podobnie. Ponad połowa (52 proc.) uważa, że wprowadzenie euro niekorzystnie wpłynie na sytuację ich gospodarstw domowych. Korzyści spodziewa się zaledwie dwóch na dziesięciu ankietowanych (18 proc.). Prawie tyle samo (17 proc.) nie oczekuje żadnych zmian w związku z tą operacją. A 13 proc. nie potrafi ocenić, czy i w jaki sposób unia monetarna zaważy na poziomie ich życia. Dla 32 proc. możliwość korzystania z europejskiego pieniądza będzie "czymś dobrym". Ale 36 proc. jest przeciwnego zdania. A 24 proc. pytanych nie dostrzega zarówno pozytywnych, jak i negatywnych konsekwencji przedsięwzięcia.
Jednocześnie 39 proc. indagowanych stwierdza, że przyjęcie euro ożywi polską gospodarkę. Nie zgadza się z nimi 36 proc. uczestników sondażu. Z kolei ponad 26 proc. żywi nadzieję, że euro umocni tożsamość narodową Polaków. Chętnie polemizowałoby z nimi 28 proc. ankietowanych.
Kto za, a kto przeciw
"Wejście Polski do Eurolandu niczego dobrego nie wróży". Pod takim stwierdzeniem podpisują się głównie: osoby słabiej wykształcone (48 proc.) i znajdujące się w trudnej sytuacji materialnej (46 proc.), a także bezrobotni (45 proc.), gospodynie domowe (44 proc.) i rolnicy (43 proc.). Na zmianę waluty niechętnie patrzą też mieszkańcy wsi i najmniejszych miast (42 proc.). Ze złotówką najszybciej rozstaliby się za to: kierownicy i specjaliści (53 proc.), prywatni przedsiębiorcy (52 proc.), nastolatkowie (40 proc.) i mieszkańcy dużych ośrodków (40 proc.).
Co warte podkreślenia — poparcie dla nowego pieniądza w dość małym stopniu zależy od przekonań politycznych. 45 proc. sympatyków lewicy to entuzjaści unii monetarnej. Wśród badanych o poglądach centrolewicowych i centroprawicowych ten odsetek jest tylko trochę wyższy (odpowiednio 52 i 50 proc.). Większy wpływ na rozkład głosów ma natomiast płeć. Mężczyźni łaskawiej oceniają euro niż kobiety (odpowiednio 39 proc. i 26 proc.).
— Kobiety są bardziej ostrożne i konkretne. Aby się do czegoś przekonać, muszą to najpierw zobaczyć, dotknąć i doświadczyć — przekonuje Alina Lewandowska, socjolog z Gdańska.
A kiedy chcielibyśmy znaleźć się w strefie euro? Do 2012 r. — mówi 36 proc. Polaków. Później — 28 proc. A 16 proc. społeczeństwa twierdzi, że nigdy nie należy wprowadzać wspólnej waluty. Osób pozytywnie postrzegających przyjęcie euro jest relatywnie najwięcej wśród tych, którzy chcieliby wprowadzenia wspólnej waluty do 2011 r. (71 proc.) lub w 2012 roku (55 proc.).
Zero propagandy
— Rząd stoi przed nie lada wyzwaniem. Musi przekonać społeczeństwo do wspólnej waluty. Na razie budzi ona jeszcze dużo obaw — komentuje badanie TNS OBOP Jacek Santorski, psycholog biznesu, prezes Grupy Firm Doradczych Values.
A jak przekonać opornych i niedowiarków? Konsultant ma na to tylko jeden sposób: maksimum informacji, zero agitacji. No i dialog, który można porównać do jezdni o ruchu dwukierunkowym.
— Nie wolno obrażać się na tę część społeczeństwa, która jest przeciw. Trzeba spokojnie rozmawiać. Naświetlać zarówno korzyści, jak i zagrożenia. Jednostronne przedstawianie faktów to zwykła propaganda — tłumaczy Jacek Santorski.
Jego zdaniem, w komunikacji jak dotąd dominuje monolog.