Zmieniają się rządy i pory roku, ale w branży telekomunikacyjnej jedno się nie zmienia — z aukcją częstotliwości 800 i 2600 MHz ciągle jest coś nie tak. Urząd Komunikacji Elektronicznej (UKE) za przygotowania do rozdzielenia wartych minimum 1,8 mld zł 19 bloków częstotliwości, które mogą być wykorzystane do rozwoju internetu LTE, zabrał się pełną parą w sierpniu ubiegłego roku. Po mnóstwie perypetii (patrz ramka) w październiku w końcu opublikował ogłoszenie o aukcji i zaczął czekać na oferty chętnych telekomów. Problem jednak w tym, że nie wiadomo, do kiedy ma czekać — urząd ustalił bowiem ostateczny termin składania wstępnych ofert na godzinę piętnastą 24 listopada. Tymczasem coraz bardziej liczne grono prawników i ekspertów twierdzi, że zgodnie z przepisami powinien poczekać przynajmniej do północy. Sprawa jest, wbrew pozorom, bardzo poważna, bo tego rodzaju błąd może być pretekstem do zablokowania aukcji lub zakwestionowania jej rozstrzygnięć.




Ani sekundy krócej
Na problem z ustaleniem terminu składania ofert jeszcze pod koniec października jako pierwsza zwróciła uwagę Anna Streżyńska, była prezes UKE. Teraz do dyskusji włączyło się Biuro Analiz Sejmowych (BAS), które przygotowało opinię na wniosek posła PO Antoniego Mężydły. I jednoznacznie stwierdza: UKE popełnił błąd i powinien odwołać aukcję.
„Termin na składanie ofert wstępnych został ustalony w sposób niezgodny z treścią rozporządzenia ministra administracji i cyfryzacji (...). Najbardziej optymalnym sposobem na wyeliminowanie przez Prezesa UKE niezgodności terminu na składanie ofert wstępnych jest odwołanie aukcji i zainicjowanie nowej” — głosi opinia prawna, przygotowana przez eksperta ds. legislacji w BAS, prof. Marka Szydłę (jego kancelaria reprezentowała w postępowaniach administracyjnych tak UKE, jak i krytyczny wobec aukcji UOKiK).
Wątpliwości to efekt rozbieżnej interpretacji przepisów. Aukcję ogłoszono 10 października. Zgodnie z przepisami, czas na składanie ofert wstępnych nie może być krótszy niż 45 dni. BAS jest zdania, że UKE, określając go na ostatnią godzinę oficjalnej pracy urzędu 24 listopada (czyli na piętnastą), fatalnie się pomylił. I jest przy tym bardzo jednoznaczny.
„Nie ulega wątpliwości, że minimalny dopuszczalny prawnie termin na składanie ofert wstępnych powinien upłynąć w dniu 24 listopada 2014 r. wraz z końcem godziny 23.59 i ani minutę (czy też wręcz ani sekundę) wcześniej” — głosi opinia BAS.
Opinia BAS nie jest wiążąca dla UKE. Regulator, który próbuje przeprowadzić aukcję już od ponad roku i jeszcze w lutym musiał ją odwoływać z powodu spóźnionej o kilka godzin publikacji załączników do dokumentacji aukcyjnej, uważa, że problem jest wyolbrzymiony.
„Podtrzymuję opinię, iż termin na składanie ofert został określony w ogłoszeniu o aukcji prawidłowo i aukcja zostanie przeprowadzona zgodnie ze wcześniejszym harmonogramem” — napisała Magdalena Gaj, prezes UKE, w odpowiedzi na nasze pytania.
Cena pośpiechu
Antoni Mężydło, który od dawna krytykuje formułę aukcji — m.in. ze względu na brak zapisów, nakazujących telekomom stworzenie wspólnej sieci LTE — uważa, że sprawa terminu składania ofert to „kolejny przykład nieudolności prezes UKE”.
— Prezes tego urzędu jest — słusznie — niezależnym organem, więc odwołanie jej ze stanowiska byłoby bardzo trudne, ale w tej sytuacji chyba należałoby pomyśleć o dymisji — mówi poseł PO.
Według niego UKE powien przerwać aukcję i rozpocząć nową procedurę, niekoniecznie w tej samej formule, i przy zwiększonej kontroli ze strony innych organów państwa.
— Wydaje się, że prezes UKE, pospiesznie — i, jak się okazuje, z błędami — ogłaszając w październiku aukcję, wykorzystała zmianę na stanowisku szefa Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji (MAiC). Minister Trzaskowski miał przygotowaną opinię, podważającą model aukcyjny, tymczasem nowemu ministrowi, Andrzejowi Halickiemu, brakowało rozeznania w tych kwestiach. Sądzę, że przy powtórzonej procedurze MAiC powinno mocniej włączyć się w ten proces — uważa Antoni Mężydło.
Wtóruje mu Anna Streżyńska, była szefowa UKE.
— Do tej pory o poprawności ustalenia terminu wypowiadali się praktycy rynku, jak ja, i przedstawiciele kancelarii prawnych. Teraz mamy jednoznaczną opinię eksperta od procedur i wydaje się, że w tej sytuacji lepiej odwołać aukcję, niż narażać się na wieloletnie spory prawne z telekomami — mówi Anna Streżyńska.
Pojawiały się też jednak przeciwne opinie. W tym tygodniu PAP cytowała Lecha Wendołowskiego, prezesa Soldei, operatora aukcji elektronicznych w zamówieniach publicznych. Jego zdaniem, w przypadku aukcji sprzedażowych ich organizator (czyli w tym przypadku UKE) może wyznaczyć ostateczny termin składania ofert na konkretną godzinę, niekoniecznie na koniec doby.
Walka na noże
Tymczasem za kulisami operatorzy telekomunikacyjni coraz ostrzej walczą między sobą o formułę i termin przeprowadzenia aukcji. Zwolennikami jej jak najszybszego przeprowadzenia są siedzące na gotówce Orange i T-Mobile, a z ostrego krytykowania aukcji wycofały się w ostatnich miesiącach spółki Zygmunta Solorza-Żaka (Polkomtel, Midas), które w pierwszej połowie roku podważały jej formułę i sens. Po drugiej stronie barykady jest P4, operator sieci Play. Na rynku huczy od plotek o zmieniających się sojuszach.
— Najgłośniejsi oponenci aukcji, tacy jak Anna Streżyńska, blisko współpracują z P4, operatorem sieci Play. Menedżerom z P4 zależy na tym, żeby aukcja nie odbyła się w tym roku, bo spółka musiałaby zawiązać na nią duże rezerwy w tym roku, co obniżyłoby jej zysk — a od jego wysokości zależą premie zarządzających — twierdzi jedno z naszych źródeł rynkowych.
Anna Streżyńska tego rodzaju opinie nazywa wprost „czarnym pijarem”.
— Wiem, o czym się szepcze na rynku. Jak brakuje argumentów merytorycznych, to sięga się po ad personam. Nie mam związków z żadnym z operatorów komórkowych, po odejściu z UKE konsekwentnie nie przyjmowałam od nich zleceń. Po prostu zbyt długo zajmowałam się regulacją tego rynku, żeby teraz nie interesować się jego losem — mówi Anna Streżyńska.
Przedstawiciele P4, których poprosiliśmy o odniesienie się do krążących po rynku informacji, również stanowczo im zaprzeczają i nazywają „bzdurą”. Twierdzą, że bronią ich fakty — bo do ewentualnej zapłaty za wylicytowane częstotliwości i tak doszłoby w przyszłym roku, a Play weźmie udział w aukcji i złoży ofertę w terminie wyznaczonym przez UKE.
Głód rozstrzygnięć
— Jesteśmy w pełni przygotowani do uczestnictwa w ogłoszonej aukcji. Wpłaciliśmy już niezbędne depozyty i złożymy oferty w terminach wyznaczonych przez prezesa UKE. Nie jesteśmy w stanie ocenić zawiłości prawnych i wątpliwości dotyczących kwestii sposobu wyznaczania terminów składania ofert. Ufamy, że odpowiednie instytucje i władze dołożą starań, aby zniwelować ewentualne ryzyka prawne. Proces konsultacyjny warunków aukcji pokazał wprawdzie, że mamy inne poglądy niż nasi konkurenci na to, jak powinna wyglądać optymalna procedura alokacji pasma 800 MHz i 2600 MHz, ale teraz, gdy aukcja już trwa, naszym nadrzędnym celem jest zdobycie częstotliwości — mówi Marcin Gruszka, rzecznik operatora Play.
Przedstawiciele T-Mobile uważają, że aukcja powinna odbyć się zgodnie z przyjętym przez UKE harmonogramem.
— Uważamy, że nie ma uzasadnionych podstaw do odwołania aukcji. W naszej ocenie, podnoszona kwestia terminu nie będzie mogła też stanowić podstawy do unieważnienia aukcji. Zwracamy uwagę, że przecież każdy podmiot zainteresowany zdobyciem pasma w aukcji może złożyć swoją ofertę do godz. 15 i wówczas nikt nie powinien mieć interesu, aby negować zakreślony termin — mówi Małgorzata Rybak- Dowżyk, rzeczniczka T-Mobile.
Orange oficjalnie nie chce komentować kwestii związanych z organizacją aukcji. Ogranicza się do przesłania stanowiska. „Orange Polska oczekuje szybkich rozstrzygnięć w transparentnym procesie rozdysponowania częstotliwości, który zagwarantuje zachowanie konkurencyjności na rynku. Leży to zarówno w interesie rynku jak i klientów, którzy czekają, aby jak najszybciej zostały uruchomione usługi wykorzystujące pasmo 800 MHz” — głosi stanowisko Orange. Polkomtel tymczasem „nie wypowiada się na ten temat”.
W aukcji do wzięcia jest pięć bloków częstotliwości z pasma 800 MHz, zwolnionego przez telewizję analogową. To tzw. częstotliwości pokryciowe, dzięki którym operatorzy mają bez problemu i przy relatywnie niższych nakładach inwestycyjnych dostarczać internet mobilny na dużych obszarach kraju. Cena wywoławcza jednego bloku z „osiemsetki” to 250 mln zł, a pojedynczy operator może wylicytować maksymalnie dwa. Walka będzie toczyć się też o 14 bloków z pasma 2600 MHz, które ma służyć m.in. dostarczaniu LTE w dużych miastach — tu cena wywoławcza jednego bloku wynosi 25 mln zł. Pierwsze konsultacje dokumentacji aukcyjnej ogłoszono jeszcze w sierpniu 2013 r. Całą procedurę trzeba było jednak powtórzyć po tym, jak w lutym UKE niepoprawnie opublikował wyjaśnienia do treści dokumentacji (miał to zrobić 6 lutego — i zrobił, ale załączników początkowo nie dało się odczytać i błąd naprawiono kilka godzin po północy, już po terminie). Potem konsultacje zdecydowano się przeprowadzić jeszcze raz, bo UKE po drodze zmienił zapisy dokumentacji w części dotyczącej możliwości współdzielenia przez operatora wylicytowanego pasma.