Po branży hodowli zwierząt rozchodzi się od kilku tygodni informacja, jakoby departamenty resortu rolnictwa przygotowywały wytyczne odnośnie kontroli przez organizacje ekologiczne, którym urzędnicy przekazaliby część uprawnień. Przypadki interwencji organizacji społecznych, np. w schroniskach czy u prywatnych właścicieli, i odbierania zwierząt są znane. Sęk w tym, że teraz sprawa miałaby dotyczyć zwierząt gospodarskich, czyli hodowli drobiu, trzody chlewnej i najbardziej rozgrzewających emocje zwierząt na futra.

Prace koncepcyjne
— Uprzejmie informuję, że Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi prowadzi prace koncepcyjne oraz analizuje potencjalne skutki społeczne i gospodarcze ewentualnego zwiększenia kompetencji organizacji społecznych, których statutowym celem działania jest ochrona zwierząt, w zakresie wykonywania kontroli na fermach zwierząt futerkowych — odpisała na nasze pytania Małgorzata Książyk, dyrektor biura prasowego resortu rolnictwa.
Paweł Rawicki, wiceprezes Otwartych Klatek, tłumaczy, że teoretycznie już obecnie prawo umożliwia organizacji pewne działania kontrolne z inspektorami weterynarii. Nie sprawdza się to jednak w praktyce.
— Takie kontrole są zapowiadane, nasz udział zależy od zgody właściciela fermy, a odbiór interwencyjny zwierząt hodowlanych jest dużo trudniejszy niż w przypadku zwierząt towarzyszących jak psy czy koty. Działania resortu można uznać za krok w dobrym kierunku, co nie zmienia faktu, że dobrostan na fermach jest tylko w niewielkim stopniu zależny od kontroli. Można w ten sposób uratować pojedyncze zwierzęta, ale nie zapobiec ich cierpieniu na wielką skalę. Jesteśmy zdecydowanie za zakazem hodowli zwierząt futerkowych — mówi Paweł Rawicki.
Wiedza i umiejętności
Ministerstwo zapowiadało zaostrzenie kontroli na fermach, ale nie wspominało o udziale ekologów.
— Utrzymujemy w Polsce hodowlę zwierząt futerkowych, ale bardzo zaostrzę kryteria kontroli ferm — zapowiedział w lipcu Jan Krzysztof Ardanowski, szef resortu rolnictwa.
Mówił wówczas o poddawaniu ferm, w razie potrzeby, międzynarodowej certyfikacji, żeby mieć pewność odnośnie utrzymywania zwierząt w odpowiednich warunkach.
— Nie mamy nic przeciwko certyfikacjom i kontrolom, ale wykonywanym przez organy naprawdę do tego powołane, czyli lekarzy weterynarii czy międzynarodowych ekspertów znających się na hodowli zwierząt futerkowych. Natomiast dwudziestoletni aktywista, student polonistyki, z dwudziestodwuletnią aktywistką, studentką zarządzania, którzy w wolny weekend wybierają się na wieś, żeby przeprowadzić społeczną kontrolę w gospodarstwach rolnych, to absurd — uważa Szczepan Wójcik, hodowca i prezes Związku Polski Przemysł Futrzarski (ZPPF).
Zaznacza, że na polskich uczelniach działa co najmniej siedem wydziałów zajmujących się naukowym badaniem hodowli zwierząt.
Jego zdaniem, warto rozważyć możliwość prowadzenia kontroli z udziałem uczelnianych ekspertów.
— Organizacje ekologiczne osiągają sporo sukcesów, ale w zbiórce pieniędzy na bezdomne psy i koty oraz utrzymanie schronisk, a także w nagłaśnianiu przypadków zwyrodnialców męczących zwierzęta. Czym innym jest jednak zajmowanie się zbieraniem karmy dla psów, a czym innym nadawanie kompetencji kontrolnych aktywistom, którzy nie mają niezbędnej wiedzy i umiejętności — mówi Szczepan Wójcik. © Ⓟ