Misja w dymisji - do września

Jacek Zalewski
opublikowano: 2005-05-04 00:00

Rok nie wyrok, ale fakty jednak się w pamięci szybko zacierają — dlatego rocznicy rządu Marka Belki poświęcamy dzisiaj sporo miejsca: od okładki aż do strony 9. Ciekawa może być konfrontacja naszych publikacji z samooceną, której premier dokona w specjalnym wystąpieniu po dzisiejszym posiedzeniu Rady Ministrów.

Przypomnijmy, że Marek Belka został formalnie desygnowany przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego na premiera 2 maja 2004 r. o godz. 14.30, a już o 16.00 przedstawił swój gabinet do zaprzysiężenia. W półtorej godziny! Byłby to światowy rekord politycznej sprawności, gdyby nie okoliczność, iż ustnie namaszczony Belka montował rząd tak naprawdę przez cały miesiąc. W meczu z Sejmem premier rozegrał już trzy sety — 14 maja, po pierwszym exposé, przegrał sromotnie 188:262, ale już w powtórce 24 czerwca poselska koalicja strachu (przed skróceniem kadencji) zatwierdziła gabinet stosunkiem 236:215. Trzeci set rozegrano 15 października, kiedy to szef rządu z własnej woli poddał się weryfikacji. Ta sama koalicja strachu odnowiła wotum zaufania 234:218.

Z jednego powodu gabinet Marka Belki na pewno przejdzie do historii III RP. Właśnie na nim została przećwiczona od początku do końca skomplikowana, wielotygodniowa procedura tworzenia rządu. Konstytucja nadała Polsce ustrój parlamentarno-gabinetowy z domieszką prezydencką. Przy silnym Sejmie jej znaczenie jest marginalne, ale wobec rozbicia zarówno obozu rządowego, jak i opozycji — głowa państwa staje się głównym rozgrywającym. I tylko dlatego istnieje gabinet Belki, będący produktem czysto prezydenckim.

O relacjach parlamentarno-gabinetowych najlepiej zaświadczy dzień jutrzejszy. Dokładnie wtedy, gdy posłowie będą debatować nad skróceniem kadencji Sejmu — premier weźmie udział w Marszu Żywych z Auschwitz do Birkenau. Taka kolizja zobowiązań międzynarodowych z krajowymi nie jest pierwszyzną i nie jest przypadkiem. Chociaż z drugiej strony — po co właściwie Marek Belka miałby kibicować kłótniom w Sejmie? Przecież wynik głosowania wydaje się przesądzony (o zebraniu 307 głosów za samorozwiązaniem nie ma mowy), obiecana dymisja dawno przygotowana — a złożyć ją premier zawsze zdąży.

Według opinii przekazanej nam niedawno, przy okazji wywiadu dla „PB”, prezydent Aleksander Kwaśniewski w ogóle nie bierze pod uwagę, że do 25 września — kiedy planowo odbędą się wybory — może istnieć w Polsce jakikolwiek inny rząd niż Marka Belki! Wynikałoby z tego, że o jego zdymisjonowaniu nie ma mowy. W tej sytuacji Sejmowi pozostanie albo położyć uszy po sobie i zająć się kampanią wyborczą, albo jednak podjąć próbę konstruktywnego wotum nieufności, czyli wymiany gabinetu na jakiś rząd techniczny, działający przez wakacje.

Odwołanie obecnego i powołanie nowego premiera odbyłoby się większością co najmniej 231 głosów, a co ważne — za jednym naciśnięciem guzika. Skłócona opozycja teoretycznie nie ma szans na dogadanie się co do osoby przejściowego premiera i misja Marka Belki w fazie dymisji (jako członka już nie SLD, lecz organizujących się demokratów) potrwa jeszcze całe pięć miesięcy. Z drugiej strony — konstruktywne wotum nieufności poselskim dietom w żaden sposób nie zagraża, a więc może...