Żeby nosić ubrania marki Moro, nie trzeba być wojskowym. Tak jak nie trzeba być na plaży, żeby walczyć w Copacabanie. Wystarczy hiphopowy polot.
Wswoim profilu w serwisie społecznościowym —myspace.com, Kuba Sawicki wpisał link do sklepu internetowego BigDeal. Komentarz obok całkiem dowcipny — show me your money. Powyżej jest lista pozostałych biznesów zapełniających półki wirtualnego przybytku, czyli Moro Urban Clothing i Manto Fight Wear. No i Copacabana, z lekka piłkarsko brzmiąca nazwa szkoły sztuk walki. Wszystko na spółę z Mateuszem Cyranowskim, ziomkiem poznanym jeszcze w mokotowskim przedszkolu.
„Dla wszystkich, którzy spędzają lato w mieście, nareszcie /MoroMocneUbranie chroni mnie kiedy słońce świeci się/ Nic mi się dzisiaj robić nie chce” rymował dwanaście lat temu, podczas freestylowych, całkiem poważnych zabaw w hiphopowe rymy. Dziś jako biznesmen, co to zszedł z deskorolki, na nicnierobienie nie ma czasu. Ale tak jak wtedy chroni go mocne ubranie.
— W ogóle nie zakładam garniturów — deklaruje Kuba Sawicki, ubrany w luźne dżinsy, podkoszulek i czapkę z daszkiem.
Mateusz Cyranowski, który na spotkanie przyszedł w luźnej marynarce, może czasem założy coś „na sztywno”.
— Kiedy podpisywaliśmy umowę o dystrybucję w sklepach Cropp Town, to na spotkanie z prezesem LPP poszliśmy jednak na luzaka — zaznacza Mateusz Cyranowski.
Szef odzieżowego potentata nie protestował i umowę podpisał. Dzięki temu sieci sprzedaży Moro przybył duży sprzymierzeniec. Do tego dwa własne sklepy w centrach handlowych w Warszawie i dziesiątki sklepów w całej Polsce.
Ceubina składa wersy
Te ciuchy nie potrzebują reklamy na billboardach, akcji w telewizji. Potrzebują być. Jeśli chodzi o znajomość marki wśród młodych ludzi słuchających hip-hopu, to nie ma z tym problemu. Większość najważniejszych wykonawców sceny na koncerty, imprezy czy po prostu do cioci na imieniny zakłada pojemne bluzy z czterema literami za logo. Zresztą, tak na zdrowy rozum, ten biznes nie mógł nie wypalić. Dwoje jeszcze nastolatków, kończących liceum, bez biznesplanu i wielkich funduszy puka do drzwi sąsiadki i prosi o uszycie pary szerokich pantalonów. Takich, co to amerykańscy raperzy mają na teledyskach.
— Coś tam nasi szyli, ale większość fajnych ciuchów sprowadzano ze Stanów. Dla nas były za drogie — wykłada Kuba Sawicki.
Wtedy dla rzeszy nastoletnich hiphopowców to była postać. Jako Ceubina wraz z Tedem i Janmario składali bity i rymy w zespole Trzyha. Na nielegalu wydali kasetę „Rymoholiko”, która zrobiła zawrotną karierę w niemałym już wtedy środowisku.
— Sposób dystrybucji był prosty. Przegrywało się kasetę i podawało dalej. Jakość na tym cierpiała, ale popularność niekoniecznie — wspomina Ceubina.
Dziś Tede to na polską skalę gwiazda z kontraktem z profesjonalną wytwórnią płytową, puszczany przez największe radiostacje. Ceubina odszedł rok po sukcesie „Rymoholiko”. Niektórzy twierdzą, że po prostu nie wytrzymywał presji na scenie, popularności. Odszedł tam, gdzie z szeroką publicznością spotykają się ciuchy jego firmy.
— Kiedy zaczęło się to dobrze kręcić, że można było z tego dobrze wyżyć, zostawiłem studia, bo trzeba było się zaangażować w firmę — tak zadecydował Mateusz Cyranowski, który muzycznie, jak sam przyznaje, jest klasycznym antytalentem.
Różni, czyli podobni
W ogóle, już na pierwszy rzut oka dwóch przyjaciół i wspólników różni się całkiem wyraźnie. Ceubina — wysoki wysportowany, otwarty, luźny, umysł bardziej ścisły, skończył zarządzanie. Podjechał długaśnym Peugeotem 607. Mateusz za to znacznie niższy, ale nie szczuplejszy. Oszczędny w słowach, bo mowa jest jedynie srebrem. Rodzice chcieli, żeby skończył prawo, ale teraz jego działka to produkcja. Samochód — ostry, czarny mercedes.
— Własnej szwalni już nie mamy, bo za wysokie koszty. Zlecamy, robimy przymiarki do Chin — tłumaczy fachowo.
I co ważne, to nie było tak, że rodzice dali im milion i błogosławieństwo na drogę. Kiedy „wory” uszyte przez sąsiadkę zdały egzamin, dostali kilkanaście zamówień i próśb od znajomych. Krąg rozrastał się całkiem szybko, w szwalni pracowało w końcu 50 osób.
— Na początek całe miesiące tłukło się po kilkanaście godzin w samochodzie, bo to był interes typu hand made. Teraz mamy już swoich ludzi — zaznacza Mateusz Cyranowski.
Amerykanie takie typy jak oni nazywają self made man. Ale oni jeszcze nie skończyli budowania siebie. Fajne bryki to nie wszystko. Przychodami się nie chwalą, ale jak zaznacza Mateusz Cyranowski, są już na poziomie „znacznie powyżej setek tysięcy”. To „znacznie” będzie pewnie jeszcze pęczniało.
— Nie zamykamy się, chcemy, by nasze marki dojrzewały razem z nami, nie ograniczały się do wąskich grup — uważa Kuba Sawicki.
Ich biuro schowane gdzieś w fortach na Mokotowie jest akurat zawalone kartonami, duża dostawa przyjechała. Spotykamy się w Copacabanie.
„Słońce ciała osmaża, co druga ładniejsza swoje wdzięki obnaża/ Tu wakacyjna miłość, a nie droga do ołtarza” — tu plażowe rymy Ceubina jednak nie trafiły. Jest za to wyraźna nuta świeżego, męskiego potu, suszące się fałdy kimon, worki bokserskie i morze niebieskiej maty z logo klubu. Za przepierzeniem prowizoryczne biuro, nawet kanapa jest.
Szkoła bez buziaczków
Szkoła walki Copacabana miała być tylko sposobem na promowanie założonej trzy lata temu marki Manto, odzieży dla ludzi trenujących sporty walki. Nierzadko więc ktoś tu lanie dostanie, ale zawsze według zasad czy to brazylijskiego jiu-jitsu czy mającego olimpijskie aspiracje submission fighting. Paweł Nastula przygotowywał się tu do jednej z walk w formule Pride. Ponoć do tej wygranej. A dla tych, co lubią więcej adrenaliny, jest tajski boks.
— Jestem aktywny zawodniczo, zdobyłem brązowy medal mistrzostw Europy w brazylijskim jiu-jitsu, a do tego szkoła zarabia już nie tylko na siebie i dynamicznie się rozwija — wylicza Kuba Sawicki.
A potencjał Manto widzą ogromny. Tak jak Moro najlepiej radzi sobie w Polsce, tak Manto wraz z zawodnikami zwiedza świat. I w światku marka jest całkiem znana, na wielu zawodach walczący noszą wdzianka z Polski. Do klubu, na seminaria przyjeżdżają członkowie brazylijskiej rodziny Gracie, mistrzowie świata i potomkowie twórców jednego z najważniejszych nurtów w jiu-jitsu.
— Walka odbywa się głównie w parterze. Jest dynamiczna, ale nie ma ciosów. Wygrywa się, stosując dźwignię albo duszenie — spokojnie wykłada Kuba Sawicki.
Liczy się technika i szybkość. Dlatego znacznie lżejszy zawodnik może pokonać większego i cięższego. Ta zasada sprawdza się, w przypadku Moro i Manto, na rynku odzieżowym. I tak jak kimono, tak i tu trzeba zmienić kolekcje kilka razy do roku. Niekoniecznie ważne jest, że w tym sezonie nosi się krótko, a dominują ostre kolory i fiolet. Tu nie ma pokazów, modelek, modeli, wybiegów, buziaczków i okładek w „Gali”. Wystarczą hiphopowcy i Brazylijczycy za trendsetterów. Do spuszczania słownego lub fizycznego manta przydają się ciuchy z charakterem, takie mocne ubrania. n
Mętlik historii
Historia zmieniających się bez ustanku grup hiphopowych to zwykle ciąg dat, nicków i wydanych płyt. Z Trzyha było podobnie. Jak podaje portal Writer.pl, początkowo był 1kHz (Ein Killa Hertz) w składzie: TDF, Janmario (DJ JMI) oraz V. O. L. T. (600V). Błysnęli kawałkiem na polskiej składance hiphopowej „Wspólna scena”. W wakacje 1996 r. Janmario i TDF, czyli późniejszy Tede, stworzyli własną formację Trzyha od HHH, czyli Hardcore Hip-Hop. Wkrótce dołączył do niej Ceubina (wcześniej w Dos Maestros). Wspólnie nagrali przebojowy album „Nastukafszy”. Cuebina odszedł, a grupa jako Warszafski Deszcz tworzyła klasyki polskiego rapu. Teraz grają głównie solo i gościnnie, obrastając środowiskową legendą.
Prosto na Bunt
Wyróżnia się propozycja Mality, ubierającego znanego w branży DJ Deszczu Strugi. We Wrocławiu swoją siedzibę ma Clinic. Pełno jest też innych firm z nie najgorszą ofertą —Mass, Error, Bunt, Etylina czy Metoda Sport z warszawskiego Gocławia. Do tego dochodzi Prosto, sponsor boksera Grzegorza Proksy i jednocześnie uznany hiphopowy wydawca.
Płać i walcz
Copacabana Fight Club (www.copacabana.pl) w swoim motcie ma osiem słów: koordynacja, dyscyplina, koncentracja, szacunek, współzawodnictwo, samoobrona, zabawa, balans. Żeby tego doświadczyć, trzeba się zapisać i spróbować. Ceny: za miesiąc po dwa treningi w tygodniu płaci się 100 zł. Dla kobiet o połowę taniej. Cena pojedynczego treningu — 30 zł.
Ciuchy na wypasie
Adres bigdeal.pl to sklep internetowy, gdzie można kupić 183 części garderoby z metką Moro i 118 marki Manto. Ceny nie szokują, ale bazarowe też nie są. Modne dżinsy Moro typu Harvard to wydatek rzędu 179 zł. Bluza z kapturem jakieś 10 zł więcej. Za to buty za jedyne 109 zł. Waleczni wolą Manto i tu znajdą ciekawe t-shirty w cenie 69 zł czy flauszowe kurtki za 299 zł. Niedługo na rynek ma wejść kolekcja dla aktywnych kobiet. W promocji są, chyba coraz mniej popularne, dresy Moro za jedyne 99 zł i koszulki typu Detroit za jedyne 39 zł. Na następną zimę można kupić też buty w odcieniu miodowym, portfel zubożeje o 199 zł. Wzięciem cieszą się czapki, które jeden z internautów zrecenzował krótko: są na wypasie.