Niedługo rusza pierwsza oferta publiczna Twittera. Spółka celuje w 1 mld USD, mimo że nigdy nie zanotowała zysku.
![Debiut Facebooka przykuł uwagę także tych, którzy na co dzień nie interesują się giełdą. Podobnie będzie z Twitterem.
[FOT. BLOOMBERG]
Debiut Facebooka przykuł uwagę także tych, którzy na co dzień nie interesują się giełdą. Podobnie będzie z Twitterem.
[FOT. BLOOMBERG]](http://images.pb.pl/filtered/c912123b-e0f5-4be2-9a37-03f88f0a24ab/6ca66c08-4776-5b02-864e-0c1e7232c681_w_830.jpg)
Polscy inwestorzy nie mają szans się do tego dołożyć, nawet jeśli mają rachunek w domu maklerskim umożliwiającym dostęp do rynków zagranicznych. Powód? Amerykańskie regulacje prawne w praktyce uniemożliwiają inwestorom spoza Stanów Zjednoczonych udział w ofertach publicznych.
Ale na giełdach unijnych walory oferowane w IPO również są dla inwestorów z Polski trudno dostępne.
— Zagraniczne oferty publiczne można porównać do budowania księgi popytu wśród inwestorów instytucjonalnych na naszym rynku. Jest kilku brokerów, którzy rozprowadzają emisję wśród swoich klientów. Nie ma jasnych zasad redukcji zapisów i z góry ustalonej ceny. To brokerzy decydują, jak rozdystrybuują akcje — wyjaśnia Roland Paszkiewicz z CDM Pekao.
— Jeśli mamy z takim brokerem relacje biznesowe, możemy próbować uzyskać jakąś pulę akcji dla naszych klientów. Ale najpierw musi pojawić się odpowiednio duże zainteresowanie. Kwoty rzędu 100 tys. USD mogą okazać się niewystarczające, by zagraniczny broker chciał na ten temat rozmawiać — dodaje Tomasz Zabrocki, specjalista ds. rynków zagranicznych w DM PKO BP.
Podatki zamiast notowań
Zagraniczne akcje można natomiast kupować już po debiucie. Rachunki z dostępem do giełd zagranicznych oferuje klientom detalicznym kilku brokerów. Choć np. w Domu Inwestycyjnym BRE trudno mówić o typowej ofercie. By w ogóle ubiegać się o dostęp do giełd innych niż warszawska, trzeba mieć minimum 500 tys. zł aktywów, a wszystkie prowizje są negocjowane. Zazwyczaj prowizje za handel akcjami są wyższe od tych z giełdy warszawskiej.
W praktyce, by skorzystać z opłaty określonej procentowo, a nie kwoty minimalnej wyrażonej w dolarach amerykańskich, trzeba złożyć zlecenie o równowartości co najmniej 20 tys. zł. W przypadku transakcji w funtach brytyjskich lub euro próg ten jest jeszcze wyższy. Z tabeli opłat DM PKO BP wynika wręcz, że zlecenia o wartości mniejszej niż 50 tys. zł nie są przyjmowane.
— Jeśli klient ma 20 czy 100 tys. USD aktywów i chce testowo kupić akcje za 1 tys. USD lub mniej, to może to zrobić — twierdzi jednak Tomasz Zabrocki.
Próg wartości zlecenia najniżej ustawił DM Banku Ochrony Środowiska. By na rynkach europejskich nie wpaść w prowizję określoną kwotowo, wystarczy zlecenie o równowartości 10 tys. zł.
— To kwestia tego, z jakimi instytucjami współpracuje się za granicą i jak ma się zorganizowany proces składania zleceń. U nas zlecenia składa się przez internet i przekazuje automatycznie na rynki zachodnie. Nikt nie siedzi i nie wklepuje zleceń ręcznie do terminalu, by przekazać je dalej — tłumaczy Michał Wojciechowski, wicedyrektor DM BOŚ.
Poza prowizjami, biura maklerskie pobierają od inwestujących za granicą różnego rodzaju podatki nieznane w Polsce. Rozeznać się w nich niełatwo, bo np. na giełdzie londyńskiej opłata skarbowa od kupna akcji spółek brytyjskich wynosi 0,5 proc., a irlandzkich 1 proc. Natomiast w Stanach Zjednoczonych opodatkowana jest sprzedaż akcji — stawka to 0,00224 proc.
Na notowania w czasie rzeczywistym raczej nie ma co liczyć. Biura maklerskie odsyłają do serwisów internetowych, z którymi nie mają nic wspólnego. Wyjątkiem jest DM BOŚ, który w czasie rzeczywistym oferuje jedną ofertę. Trzeba jednak za to dodatkowo zapłacić.
Globalizacja po polsku
Większość krajowych biur maklerskich dających inwestorom indywidualnym dostęp do rynków zagranicznych pozwala handlować na giełdach z kilkunastu krajów. Najwęższą ofertę ma DM BOŚ — trzy kraje: Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię i Niemcy. Dla innych brokerów standardem jest dostęp do giełd ze Stanów Zjednoczonych i szerokiej palety giełd zachodnioeuropejskich.
Zainteresowani inwestycjami w naszej części Europy powinni zajrzeć do DM BZ WBK lub ING Securities. W pierwszym można pohandlować na Węgrzech, a w drugim — w Estonii. Australia i Kanada dostępne są w CDM Pekao i DM BZ WBK. Natomiast DM PKO BP ma też okno na Azję. Za jego pośrednictwem można kupować akcje w Singapurze, Hongkongu i Szanghaju. — Coraz więcej osób pyta o możliwość inwestowania w Azji — deklaruje Tomasz Zabrocki.
— Kilka lat temu klienci szukali możliwości inwestycji na zupełnie egzotycznych rynkach. Teraz skupiają się na Stanach Zjednoczonych i Niemczech — oponuje Roland Paszkiewicz. Przedstawiciele brokerów zgodnie jednak przyznają, że zainteresowanie takimi inwestycjami rośnie.
— Oprocentowanie rachunków walutowych jest dość niskie, więc rośnie zainteresowanie akcjami spółek, które wypłacają dywidendy w walucie. Z tego powodu zainteresowaniem cieszą się też obligacje, nawet polskie, ale denominowane w walutach obcych — mówi Tomasz Zabrocki. Inni zwracają uwagę na postępującą globalizację.
— Edukacja klientów postępuje i ludzie widzą, że przez ostatnie 2,5-3 lata wiele giełd urosło o 50-60 proc., podczas gdy warszawska jest mniej więcej na tym samym poziomie — zaznacza Roland Paszkiewicz.
— Młodzi ludzie lepiej znają takie spółki jak Facebook czy Google niż KGHM czy TPSA i wolą kupować akcje tych pierwszych — twierdzi Michał Wojciechowski.