Zasada, Komornicki, Bielak, Smorawiński — nazwiska znaki, które natychmiast kojarzą się starszemu pokoleniu z rajdami i wyścigami samochodowymi. Młodzież zna te nazwiska z neonów nad salonami samochodowymi. Często nie zdaje sobie sprawy, że dealer Renault czy BMW to spory kawałek historii polskiej motoryzacji.
Kilkanaście sław polskiego i europejskiego automobilizmu z sukcesem przeszło do biznesu. To nie malowane nazwiska na szyld. To biznesmeni z krwi i kości.
Trzeba mieć wyniki, które uczynią nazwisko głośnym, znanym rzeszom publiczności, a przede wszystkim — szefom firm samochodowych.
— Gdybym nie był kierowcą fabrycznym Mercedesa, nigdy bym nie został przedstawicielem tej marki na Polskę! To oczywiste — wspomina Sobiesław Zasada, właściciel Grupy Zasada — holdingu kilkunastu spółek z branży motoryzacyjnej, m.in. Jelcza i Autosana.
Słowo w słowo to samo twierdzą Andrzej Koper, właściciel salonu Subaru i Longin Bielak, szef salonu Peugeota.
— Z moich kolegów, z którymi się ścigałem, praktycznie wszyscy — jeżeli działają we własnym biznesie — to właśnie w branży motoryzacyjnej — przypomina Longin Bielak.
Kto zatem jeszcze? Adam Smorawiński, importer BMW (na emeryturze — interes powierzył synom). I Janusz Kiliańczyk, dealer Renault, Jerzy Dobrzański — dealer Forda, Krzysztof Komornicki (sprzedaż Opla). A także, nieżyjący już niestety, Marian Bublewicz — dealer Opla.
Samochody uczą, że trzeba mieć oczy wokół głowy, refleks i szybko podejmować decyzje. To oczywiste dla każdego kierowcy. Rajdy i wyścigi to praktycznie to samo — tyle że kilkanaście razy szybciej.
— W sporcie sięgnąłem po więcej, niż się spodziewałem: trzy tytuły mistrza Europy i trzy wicemistrza. Sporo, prawda? Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że ścigałem się w barwach kraju, który nie miał przemysłu motoryzacyjnego. To, czego nauczyłem się w rajdach, wykorzystuję w biznesie. Choćby odwagę i szybkość w podejmowaniu decyzji. Tam decydowały o sekundach, w firmie — o zyskach — mówi Sobiesław Zasada.
Sport i biznes. Tu i tu adrenalina plus dreszcz emocji.
— To na pewno, ale sport automobilowy w latach 60. wymagał przede wszystkim ogromnego samozaparcia. I konsekwencji. Nie było zespołów, tłumu mechaników, jedynie kilku zapaleńców, którzy chcieli się ścigać. Te cechy przydają się dziś w prowadzeniu firmy. Był serwis — jest salon i serwis. I już trzeba myśleć o dalszej rozbudowie firmy — opowiada Longin Bielak.
Andrzej Koper przez dwie dekady sportowej kariery nauczył się spokoju.
— Przydaje się. Czasami trzeba odpuścić... Zawsze wolałem ukończyć rajd na drugim czy trzecim miejscu, niż wygrać kilka odcinków specjalnych i nie dojechać do mety po awarii auta. Teraz w biznesie, podczas kryzysu, trzeba myśleć podobnie — i nie liczyć na szybki, jednorazowy zysk, lecz na stały — choć czasami mniejszy — twierdzi Andrzej Koper.
Triumfy w sporcie samochodowym nie dają rzecz jasna gwarancji udanego życia zawodowego. Ale wiedza wyniesiona z rajdów i wyścigów dopomaga w biznesie. Zwłaszcza automobilowym.
— Samochody są moją pasją i cieszę się, że całe moje życie kręci się wokół nich. Nigdy nie myślałem o czymś innym niż biznes samochodowy — mówi Longin Bielak.
— Zawsze interesowała mnie produkcja, tworzenie czegoś nowego. Niestety, postawiłem na polski przemysł i nie wszystko, co zrobiłem, skończyło się sukcesem... Fabryka Jelcza przeżywa spore kłopoty — głównie dlatego, że jej produkcja uzależniona jest od zamówień ze sfery budżetowej — mówi gorzko Sobiesław Zasada.
Rywalizacja wciąż przyciąga. Większość byłych sportowców ma nadal spore ambicje — by być najlepszym już nie w sporcie, ale właśnie w biznesie.
— Kiedyś reprezentowałem nasz kraj na odcinkach specjalnych... Chciałbym teraz promować polski przemysł samochodowy, co — jak się okazuje — jest trudniejsze niż wygrywanie rajdów. Ale poddać się nie zamierzam! — dodaje Sobiesław Zasada.
W rozmowach powraca lejtmotyw: udane życie — i w sporcie, i w biznesie.
— Mam sporą firmę rodzinną. Syn pracuje ze mną i próbuje sił w sportach samochodowych. Czego chcieć więcej? — puentuje Longin Bielak.
Ciężko startować„prywatnie”, bo sport samochodowy jest jednym z najdroższych na świecie. Starty za własne pieniądze to rzadkość — no, chyba że dysponuje się sporymi funduszami. Dobrym przykładem biznesmena-sportowca jest Michał Sołowow, kielczanin, który sam finansuje rajdową karierę. I — twierdzą znawcy — jazda idzie mu coraz lepiej. Nie wiadomo tylko, czy sukcesy w Grupie – N w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Polski doprowadzą go na podium. Poczekamy.
Jan Kościuszko, właściciel sieci restauracji Chłopskie Jadło, również jeździ za własne pieniądze, choć z mniejszymi sukcesami w RSMP niż Sołowow. Jest jednak mistrzem Polski w wyścigach górskich.
— W tym sporcie bez sponsora trudno o laury. Aby wygrywać, trzeba mieć naprawdę profesjonalny sprzęt i zespół — komentuje Andrzej Koper.
Ciągnie wilka do lasu. Czasami zakończenie kariery nie oznacza rozbratu ze sportem. Wszyscy byli rajdowcy starają się nadal uczestniczyć w sportowym życiu.
— W 1997 roku wystartowałem w Rajdzie Safari. Byłem najstarszym uczestnikiem, ale udało mi się zająć drugie miejsce w Grupie – N. Zdobywając dla Polski punkty w klasyfikacji mistrzostw świata! — cieszy się Sobiesław Zasada.
Chęć rywalizacji zostaje na całe życie.
— Naprawdę nie mogę narzekać na karierę zawodniczą... Ale mam nadal jedno marzenie. Safari! W tym rajdzie bardzo chcę wystartować. Jeżeli znajdę pieniądze, to szansy nie zmarnuję. Po prostu: chciałbym się raz jeszcze sprawdzić w supertrudnym rajdzie — tłumaczy Andrzej Koper.
I Sobiesław Zasada nie wyklucza, że znów zasiądzie za kierownicą samochodu rajdowego.
— Chciałbym przejechać się samochodem WRC, czyli w najwyższej obecnie homologacji... Może kiedyś się uda to zrobić... — planuje.