Jak każdego roku w III RP opozycja złożyła typowy wniosek o odrzucenie projektu w pierwszym czytaniu, ale jak każdego roku nie miał on jakichkolwiek szans. Przepadł stosunkiem 216:227, przy 1 głosie wstrzymującym się i 16 posłach nieobecnych. W tej ostatniej grupce rozkład sił wyszedł 8:8, dlatego klubowi PiS do obronienia budżetu spokojnie wystarczyło 227 szabel, absolutnie niepotrzebna była nominalna większość 231. Wynik tego bardzo ważnego głosowania potwierdził, że sytuacja frekwencyjna w Sejmie już się unormowała — zawsze nieobecna jest jakaś grupka posłów z obu stron, dlatego PiS wystarcza bieżące monitorowanie stanu kadrowego i wszystkie ustawy/uchwały władcy będą skutecznie przepychali bez konieczności mobilizowania w komplecie 235-osobowego klubu.

Nietypowość proceduralna budżetu 2020 polega zaś na rekordowym spóźnieniu projektu. Rada Ministrów przyjęła obecną wersję dopiero… 23 grudnia 2019 r., jako druk sejmowy nr 112 budżet zaistniał w Wigilię. I całe szczęście, że przed sylwestrem, ponieważ spełniony został ustawowy warunek i od 1 stycznia 2020 r. prawnej dziury nie ma — Rzeczpospolita Polska prowadzi gospodarkę finansową państwa na podstawie zarejestrowanego w parlamencie rządowego projektu. To nasza wyższość np. nad Stanami Zjednoczonymi Ameryki, które z powodów proceduralnych regularnie przeżywają noworoczny paraliż wydatków federalnych. Bezustawowa prowizorka może w Polsce trwać długo, nawet do wiosny, dopóki nie zaingeruje prezydent, który może dyscyplinarnie skrócić Sejmowi kadencję za przekroczenie terminu. Jednak w okresie własnej kampanii wyborczej Andrzej Duda nawet nie będzie śmiał pomyśleć o takim kroku, zatem spóźniony budżet zaistnieje w Dzienniku Ustaw wtedy, gdy… zaistnieje. Ostatni art. 39 i tak zawiera terminowe zabezpieczenie wsteczne: „Ustawa wchodzi w życie z dniem następującym po dniu ogłoszenia, z mocą od dnia 1 stycznia 2020 r.”.
Poprzedni gabinet Mateusza Morawieckiego projekt budżetu 2020 już przyjął i przed 30 września do Sejmu złożył. Ale zgodnie z zasadą dyskontynuacji o północy 11/12 listopada 2019 r. wszystkie projekty w parlamencie (poza obywatelskimi) trafiły z automatu do kosza. Zgodne z duchem konstytucji byłoby ponowne zarejestrowanie projektu budżetu w Sejmie nowej kadencji natychmiast 12 listopada, ewentualnie 15 listopada po zaprzysiężeniu nowego rządu. Ewentualne korekty Rada Ministrów mogłaby przecież wprowadzić w trybie autopoprawki. Postanowiono jednak zmienić budżet w resorcie finansów. Wiele tygodni trwała gigantyczna kreatywna księgowość, aby za wszelką cenę utrzymać jeden ze sztandarowych argumentów z kampanii wyborczej o zrównoważeniu kwoty wydatków i dochodów. Że na papierze się uda — nie ulegało wątpliwości. W projekcie wniesionym 23 grudnia zapisany został jednak prawdziwy cud — w stosunku do września aż o 5,8 mld zł zwiększone zostały także socjalne wydatki. Poprzednia równowaga zapisana została na poziomie 429,5 mld zł, obecnie zaś Sejm pracuje na wysokości aż 435,3 mld zł. Grudniowym Mikołajem, który z nieba zrzucił rządowi PiS aż 7,16 mld zł, okazał się NBP. Zgodnie z prawem bank centralny wpłaca budżetowi państwa zdecydowaną większość, około 95 proc. swojego zysku. Wielomiliardowy transfer na razie jest tylko planowany, ale w ustawie zapisany został już jako pewniak.