Na Wschodzie nie wygramy z Unią

Wojciech Surmacz, Łukasz Gromkowski
opublikowano: 2002-06-21 00:00

Mimo bliskiego sąsiedztwa, polskie przedsiębiorstwa mają utrudniony dostęp do rynków państw byłego ZSRR. Wciąż przegrywają konkurencję z firmami pochodzącymi z Unii Europejskiej. Powodem nie jest jednak gorsza jakość polskich wyrobów lub usług, lecz brak wsparcia eksportu przez państwo — twierdzi Zygmunt Berdychowski, przewodniczący Rady Programowej Forum Ekonomicznego.

„Puls Biznesu”: Czy potrafi Pan krótko wyjaśnić, czym jest krynickie Forum Ekonomiczne?

Zygmunt Berdychowski: Jest to największe i najważniejsze spotkanie elit politycznych i gospodarczych Europy Środkowej i Wschodniej.

- Jakie są efekty dotychczasowych edycji forum?

— Najważniejszym efektem spotkań jest to, że został nawiązany dialog. Udało się nam w jednym miejscu i czasie zgromadzić ludzi, którzy wywierają największy wpływ na politykę i gospodarkę swoich krajów, i skłonić ich do rozmów i wymiany doświadczeń. Polacy mówią, co im nie wyszło, Ukraińcy starają się dowiedzieć, co należy robić lepiej, z kolei Węgrzy opowiadają, co im się udało. Jednym słowem, ma miejsce przepływ informacji i wymiana doświadczeń.

- Czy coś z tego wynika?

— Oczywiście.

- A bardziej konkretnie?

— Z tego wynikają np. ustawy przygotowywane w parlamentach poszczególnych krajów, dotyczące struktur państwa i nowe rozwiązania jeśli chodzi o organizację obrotu gospodarczego itd. Ale to jest tylko jedna ze sfer, czyli relacje międzypaństwowe. W trakcie trwania forum w Krynicy funkcjonuje także druga sfera — kontaktów biznesowych między firmami, których przedstawiciele przyjechali z krajów biorących udział w imprezie. W tej sferze mamy do czynienia przede wszystkim z rozmowami, które skutkują kontaktami gospodarczymi i przedsięwzięciami.

- Jakieś przykłady?

— Na przykład bezpośrednie inwestycje w Rosji, na Ukrainie, Białorusi i Litwie w ciągu ostatnich lat zamknęły się kwotą kilkuset mln USD. Nie można zapominać, że forum w tej drugiej sferze ma ograniczony cel, tzn. tworzymy atmosferę i dobre warunki do rozmów. Następny krok przedsiębiorcy muszą wykonać sami.

- Co, Pana zdaniem, stanowi najistotniejsze bariery w rozwoju współpracy gospodarczej między Polską a krajami byłego ZSRR?

— Należy wymienić przede wszystkim czynniki, które są niezależne od rządów tych krajów i są wynikiem protekcjonistycznej postawy państw zachodnich wobec swoich firm.

- To znaczy?

— Zachodnie podmioty są bardzo szeroko obecne na rynkach państw postsowieckich. Nie jest tajemnicą, że np. eksport produktów rolnych krajów UE na rynek rosyjski jest dość mocno dotowany. Tutaj, niezależnie od tego czy nasz produkt będzie konkurencyjny czy nie, nie jesteśmy w stanie aż tyle dopłacić, żeby rzeczywiście być obecnym na tych rynkach. Tymczasem naszemu państwu brakuje środków zarówno na taką interwencję, jak i na eliminację ryzyka.

- Jakiego ryzyka?

— Państwo musi zdjąć z przedsiębiorców część ryzyka związanego z niestabilnością reguł prawnych, szeroką szarą strefą i słabymi strukturami państwowymi m.in. poprzez gwarancje kredytowe i dogodne kredyty, umożliwiające wydłużenie okresu zapłaty za towar. Musimy niestety dokładać do eksportu m.in. dlatego, że nie jest to biznes sensu stricto. Nie mamy innego wyjścia. Albo będziemy trzymać towary w magazynach dopłacając do kredytu, który trzeba zaciągnąć, aby je przechowywać, albo je wyeksportujemy. Najlepiej jest skierować je na rynki wschodnie, żeby zapewnić sobie tam perspektywicznie obecność. Istotne są: po pierwsze dopłaty do eksportu rolno-spożywczego, po drugie ograniczenie ryzyka związanego z obecnością na tych rynkach, po trzecie umowy dwustronne, które mają dać pewność tym wszystkim, którzy chcą robić tam interesy.

- Jaki wpływ mają na biznes polsko-ukraiński takie sytuacje jak ostatni incydent we Lwowie?

— Wydarzenie to nie znajduje żadnego, albo prawie żadnego odbicia w kontaktach biznesowych. Z pewnością przekładałoby się to na nasze stosunki gospodarcze, gdyby centrum polityczne obu krajów miało dużo większy wpływ na wymianę gospodarczą. Ale ponieważ jest ona nieprawdopodobnie zdecentralizowana (w 2001 r. prawie 5,5 tys. polskich firm wyeksportowało na Ukrainę towary za 1 mld USD), dlatego i wpływ centrum jest stosunkowo niewielki. Inaczej jest w naszych stosunkach z Rosją, gdzie rządy obu państw posiadają znaczne wpływy na wymianę gospodarczą. W takich sytuacjach jak z Rosją inwestycje i prowadzenie biznesu jest tylko wówczas możliwe, kiedy stosunki polityczne obu krajów są dobre. W związku z tym wzrost wymiany gospodarczej jest tutaj uzależniony od postaw centrum politycznego. W przypadku Ukrainy tak nie jest.

- A w przypadku Białorusi?

— Białoruś jest specyficznym przykładem, więc wymiany gospodarczej z tym krajem nie można porównywać ani do Ukrainy, ani do Rosji. Chociaż jest ona znacznie bliżej struktury, która bardziej charakteryzuje naszą wymianę gospodarczą z Ukrainą niż z Rosją. Ale są to zupełnie inne relacje, w niczym niepodobne do tego, co stanowi o stosunkach gospodarczych Polski z innymi krajami tego regionu.

- Na czym polega ta specyfika?

— Białoruś nie jest krajem demokratycznym, nie ma gospodarki rynkowej. Mamy tam do czynienia z ograniczoną swobodą wymiany gospodarczej. Obrót gospodarczy podlega tam nadmiernym regulacjom, a wymiana zależy czasami od skutecznego lobbyingu np. tylko jednej osoby.

- A jak wyglądają nasze stosunki gospodarcze z Litwą, Łotwą i Estonią?

— Są to kraje znacznie mniejsze od Rosji czy Ukrainy jeżeli chodzi o liczbę ludności i gospodarkę. Ale widać wyraźnie, że na przykład na Litwie pojawiły się już pierwsze polskie inwestycje. Tak jak w przypadku Ukrainy, obserwujemy tutaj drobny handel i coraz większą aktywność polskiego biznesu. Jeżeli chodzi o pozostałe kraje nadbałtyckie, to polskie firmy występują tam w ilościach śladowych, nie mających żadnego wpływu na całokształt naszego eksportu. Ale w przypadku Litwy naprawdę widać wyraźny postęp. Myślę, że ten proces powinien w rezultacie przynieść jakieś optimum. Na pewno nie będzie zbliżone ani trochę do tego, co stanowi o wymianie gospodarczej z Ukrainą czy Rosją. Jest to po prostu inny potencjał.

- Który kraj z dawnego bloku ZSRR stwarza polskim przedsiębiorcom największe szanse na sukces w interesach?

— Najatrakcyjniejszy jest rynek ukraiński. Decydują o tym jego potężny potencjał i już znacząca obecność polskich firm. Poza tym relacje biznesowe nie są w tym przypadku tak bardzo uzależnione od wpływów centrum politycznego. Na pewno Ukraina nie jest krajem, z którego importujemy surowce strategiczne, dlatego nie ma tak ogromnej nierównowagi w wymianie gospodarczej, tak jak w przypadku Rosji. Rynek rosyjski, który liczy 150 milionów konsumentów, jest ogromnym wyzwaniem dla Polski, porównywalnym do tego, co nam się udało osiągnąć w kontaktach gospodarczych z Niemcami. Myślę, że jest to rynek, o który warto zabiegać i ponosić pewne koszty, aby być na nim obecnym.

- Wspomniał Pan o tym, że firmy z państw Unii są dotowane. Niebawem Polska też znajdzie się w tych strukturach. Czy coś się zmieni po wejściu do UE w naszych kontaktach ze Wschodem?

— Jeżeli chodzi o możliwości budżetowe, to wciąż będziemy daleko w tyle za aktualnymi członkami Unii. W związku z tym wciąż będziemy świadkami takiej sytuacji, w jakiej znajdujemy się obecnie.

- Czyli?

— Czyli na przykład na rynku rosyjskim nie mamy szans wygrania z całą masą unijnych towarów rolno-spożywczych, nie tylko dlatego, że są one tanie i dobre, ale przede wszystkim dlatego, że rządy państw UE stać na subsydiowanie eksportu tych towarów w 20-30 procentach.

- Czyli atrakcyjność naszych towarów na Wschodzie nie zmieni się po przystąpieniu do Unii?

— Myślę, że utrzyma się na tym samym poziomie co obecnie. Ale najbardziej się obawiam — i dostrzegają to wszyscy polscy specjaliści w dziedzinie eksportu — unijnych ograniczeń w swobodnym przepływie ludzi między krajami WNP, a Polską. Na razie nie ma wiz i nie ma utrudnień. Ale gdy wejdą wizy, okaże się, że stosunkowo niewiele jest przejść względnie nowoczesnych, także takich, które pełniłyby rolę obsługujących tylko ruch przygraniczny. Żałośnie wygląda też infrastruktura jeżeli chodzi o wydawanie wiz. Polskie konsulaty i ambasady na Wschodzie nie są zupełnie do tego przygotowane. Dlatego nasze wejście do UE może na początku spowodować spadek dynamiki wizyt, a tym samym obniżenie poziomu wymiany gospodarczej. Trudniej będzie dojechać, kupić i sprzedać.

Forum Ekonomiczne w Krynicy organizowane jest przez Fundację Instytut Studiów Wschodnich. Co roku przyjeżdżają tam czołowe postaci świata polityki i biznesu z państw Europy Środkowej i Wschodniej. Krynickie Forum określane jest przez zachodnie media mianem „Środkowo-europejskiego Davos”. Od kilku lat uważane jest również za polityczny i gospodarczy pomost pomiędzy Unią Europejską a krajami Wspólnoty Niepodległych Państw. W tym roku XII Forum Ekonomiczne w Krynicy odbędzie się w dniach 5-7 września. Po raz pierwszy patronat medialny nad imprezą sprawuje „Puls Biznesu”.