Świat nie wychodzi z podziwu po perfekcyjnym uratowaniu 33 chilijskich górników, uwięzionych od 5 sierpnia na głębokości 625 metrów, które otworzyło nową kartę w dziejach wydzierania przez człowieka bogactw ziemi. Było technologicznym i organizatorskim skokiem podziemnego ratownictwa. Dodało otuchy całemu górnictwu, które jest dziedziną gospodarki najbardziej doświadczaną nieszczęściami. Dramat ze szczęśliwym finałem zjednoczył globalną wioskę, która przed telewizorami trzymała kciuki, modliła się, wstrzymywała oddech i płakała ze wzruszenia. Osobiście pamiętam tylko jedno wydarzenie porównywalne — oczekiwanie ludzkości w roku 1970 na dramatyczny powrót spod Księżyca pechowej załogi Apollo 13.
Chile w dramatycznych okolicznościach otrzymało od losu swoje pięć minut i fantastycznie wykorzystało je dla wewnętrznego umocnienia oraz światowej promocji kraju. Bardzo się przydała fachowa pomoc NASA, ale cała operacja ratunkowa była produktem czysto chilijskim — w końcu ten kraj górnictwem stoi. Zwycięstwo nad naturą wywołało eksplozję patriotyzmu i narodowego szczęścia, jedności władzy i prostych ludzi. Obecność w pustynnej kopalni prezydenta Sebastiana Pinery, którego rząd składa się z bezpartyjnych technokratów, była oczywistością. Notabene trzeba przypomnieć, że w lutym Chile dotknięte zostało trzęsieniem ziemi, które w stosunku do jego siły w skali Richtera przyniosło "zaledwie" ponad 200 ofiar śmiertelnych — a to ze względu na przestrzeganie rygorów budowlanych. Po trzęsieniu Chile zacisnęło zęby i podziękowało za pomoc zagraniczną, albowiem to wciśnięte między ocean a Andy państwo jest naprawdę dobrze zorganizowane. Byłem w nim dwa razy i właśnie tak je zapamiętałem — średnio zamożne, tragicznie doświadczone terrorem, ale po powrocie demokracji nadal silne, w znaczeniu pozytywnym dla obywatela.
Jakże to wszystko kontrastuje z atmosferą w pewnym kraju Unii Europejskiej, który niedawno przeszedł traumę innej katastrofy i dzięki niej także miał globalne pięć minut, chociaż o zupełnie innym wydźwięku. Aż zazdrość bierze, że na drugim krańcu świata radośni ludzie w uniesieniu skandują: "Chi-le", a tutaj jacyś nieszczęśnicy śpiewają: "Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie"...