Karaiby. Port lotniczy Princess Juliana w holenderskiej części wyspy Sint Maarten. Planespottersi stoją na plaży Maho i fotografują samoloty przelatujące nad głowami ludzi. Najodważniejsi trzymają się ogrodzenia lotniska podczas startu boeinga 737 czy airbusa A330, a pęd powietrza z silników macha nimi jak kukiełkami. Tych, którzy się nie trzymają, zdmuchuje do morza. Nie trzeba dodawać, że to wielka atrakcja tej karaibskiej wyspy.
Potężna siła ciągu
„Tylko kilka metrów dzieli plażę od krawędzi pasa startowego. Oznacza to, że samoloty muszą zbliżać się do plaży na bardzo małej wysokości, aby w odpowiednim momencie trafić na pas startowy. To niesamowite doświadczenie. Od zawsze było moim największym marzeniem podróżniczym jako miłośnika lotnictwa. Podchodzące do lądowania samoloty przelatują wręcz na wyciągnięcie ręki nad plażowiczami” – pisze Michał Stolarewicz na BlogGlobtrotera.pl.
I dalej: „…moc oraz ryk silników jest tak ogromna – potrafi zdmuchnąć nas jak zapałkę”. „Jeśli (…) chcemy doświadczyć tego podmuchu, to polecam ustawić się w miarę bezpiecznej odległości na piasku, po środku plaży. W najgorszym przypadku zostaniemy zdmuchnięci do morza”. „Stoimy bezpośrednio na drodze lądowania samolotów i (…) dzielą nas metry od ich podwozia. Sprawia to wrażenie, jakby samolot leciał prosto na nas. Polecam wszystkim miłośnikom lotnictwa”.
– Mam szczęście, że mogę doświadczać takich wrażeń u nas, w Polsce. Nawet popularne punkty obserwacyjne czy górki spotterskie dają możliwość obcowania z samolotami z bliska. Wiadomo jednak, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Części tych wrażeń można doświadczyć na pokazach lotniczych. Mogę polecić Antidotum w Lesznie, najlepszą imprezę lotniczą w kraju – mówi Dariusz Glugla, menedżer produktu firmy informatycznej Dynatrace.
Choć jego hobby jest fotografowanie samolotów, nie zawsze wyciąga aparat.
– To jedno z moich pierwszych wrażeń związanych z lotnictwem. Kiedy byłem dzieckiem, jedną z atrakcji festynu były loty antonowem An-2. Pierwsza okazja odczucia na własnej skórze potężnej siły ciągu, kiedy wraz innymi chłopakami dawaliśmy się zdmuchnąć, stając za samolotem. Dziś również staję blisko przelatujących statków. Wtedy napawam się chwilą i pozwalam sobie nasycić zmysły – przyznaje pasjonat.
Zastrzyk adrenaliny
Mówi, że w fotografii lotniczej każdy odnajduje coś innego. Niektórych pasjonuje lotniskowe życie i technologia. Inni znajdują niszę w fotografowaniu sylwetek samolotów, dokumentowaniu zdarzenia.
– Ludzie ze Stowarzyszenia Polskich Fotografów Lotniczych Air-Action preferują dynamikę, ruch. Lubimy, gdy w powietrzu dzieje się dużo, szybko, najlepiej jak jest głośno – tłumaczy Dariusz Glugla.
Nie ma granic między tymi zainteresowaniami. Ruch samolotów pasażerskich, liniowych, cargo w nieoczywistych warunkach pogodowych daje szansę na złapanie ciekawego kadru. I chyba głównie tym fotografowie lotniczy różnią się od planespottersów. Ich celem jest ukazanie statku powietrznego i jego pilota na fotografii.
– Brzmi to może górnolotnie, ale dążymy do samodoskonalenia jedynie w tym wąskim obszarze. Tak jak w przypadku fotografów przyrody, zwierząt, krajobrazów, portretów. Każdy z nas realizuje się w fotografii na swój sposób i wybiera najbliższą sercu dziedzinę – mówi informatyk.
Dla pasjonatów fotografii lotniczej domem jest Piotrków Trybunalski. Do tamtejszego aeroklubu zjeżdżają z całej Polski, by się realizować przy okazji tzw. sesji air to air meeting, potocznie zwanych ATAM-ami.
Dariusz Glugla korzysta też z miejscówek planespottersów. W Warszawie są przy alei Krakowskiej, ulicach Paluch i Wirażowej.
– Najczęściej odwiedzam punkty obserwacyjne przy gdańskim lotnisku. Ilekroć je mijam, staram się podjechać, zobaczyć, czy coś lata, sprawdzić możliwość powrotu w to miejsce z aparatem. Wokół baz wojskowych punktów obserwacyjnych nie uświadczymy, co nie znaczy, że nie da się obserwować czy nawet fotografować samolotów. Oczywiście w zgodzie z przepisami, lokalnymi wytycznymi. Ale nie mam swojego ulubionego punktu. Nawet w okolicach gdańskiego lotniska staram się wybierać miejsce w zależności od pogody, pory dnia czy ujęcia, które chciałbym zrealizować. Fotografowanie samolotów rejsowych jest względnie proste, bo latają zgodnie z rozkładem. Samoloty wojskowe już tak przewidywalne nie są, co czyni upolowanie ich trudniejszym zadaniem. Są sposoby, by zwiększyć szansę na ich zaobserwowanie, ale znacznie częściej zdarza się jechać w ciemno w nadziei, że może się uda. Jeśli nam się powiedzie, dostajemy ogromny zastrzyk adrenaliny, ale trzeba reagować szybko. Jeśli wracamy z niczym, zawsze można wpaść na lotnisko cywilne i zebrać materiał zdjęciowy – mówi Dariusz Glugla.
Osiągnąć nieosiągalne
Dlaczego informatyk po Politechnice Koszalińskiej nie gra na konsoli w goglach VR, tylko setki godzin patrzy w niebo? Zadziera głowę tak długo, aż rozboli go kark i oczy łzawią?
– Nie mam na to dobrej metody. Co więcej, nie tylko szyja boli. Sprzęt lekki nie jest i po kilku godzinach sesji coraz trudniej utrzymać go stabilnie. Oczy od ciągłego mrużenia też się męczą. Jeśli do tego panuje upał, wracam z imprezy czerwony jak krab. Ale wyczyny pilotów w powietrzu rekompensują te niedogodności. Z zapartym tchem obserwuję spektakle skoczków spadochronowych, przeloty pilotów szybowcowych, skomplikowane figury prezentowane przez pilotów i całe formacje akrobacyjne czy mistrzostwo pilotażu dynamicznego pilotów myśliwców – tłumaczy informatyk.
Zaczęło się od fascynacji samolotami. Zawsze spoglądał w niebo, słysząc odgłos silników odrzutowych. Marzył, że zostanie pilotem. Sklejał modele, a z czasem zainteresował się fotografią lotniczą. Przyznaje, że początki były siermiężne – zwykłe zdjęcie z samolotem, czasem nawet ostre. Patrząc na prace Sławomira Krajniewskiego, którego zdjęcia lotnicze są publikowane w Polsce i za granicą, chciał zrozumieć, co zrobić, by jego fotografie były równie atrakcyjne.
– Podczas sesji warsztatowych Sławek tłumaczył, jak pozyskać dobry materiał zdjęciowy. Wyjaśnił także, co z tym dalej robić. Wtedy wsiąkłem w temat. Zacząłem jeździć na pokazy lotnicze, zgłębiać tajniki obróbki zdjęć. Tak trafiłem do Piotrkowa na swoją pierwszą sesję ATAM. Ciągnie mnie w tym próbowanie osiągnięcia czegoś nieosiągalnego. Nawet jeśli w końcu uda mi się zrobić dobre zdjęcie, nie jest to koniec. Udane zdjęcie to etap doskonalenia warsztatu. Trochę tak, jak z kodem źródłowym, do którego wraca się po dłuższym czasie. Każdy programista wie, że teraz napisałby go inaczej, lepiej. W międzyczasie zmieniły się realia, sprzęt, oprogramowanie, możliwości uczestnictwa w nowych sesjach czy pokazach, więc jest też szansa na zdobycie lepszego materiału zdjęciowego, poprawienie niedociągnięć dostrzeżonych wcześniej. Z każdej sesji wracam z tysiącami zdjęć. Obcowanie ze wspaniałymi i różnorodnymi statkami powietrznymi daje mi masę frajdy, relaksuje. Jeśli przy okazji uda mi się zrobić kilka atrakcyjnych zdjęć, tym większa satysfakcja – mówi Dariusz Glugla.
Statki powietrzne fotografuje Canonem R5, pełnoklatkowym aparatem tzw. bezlusterkowym. Potrafi rejestrować do 30 klatek na sekundę, co w fotografii lotniczej decyduje o tym, czy uda się dokładnie uchwycić moment, na którym fotografowi zależy. Do tego zestaw obiektywów: 24-70, 70-200 oraz 100-500. Podczas sesji najczęściej korzysta z obiektywu 100-500, który oferuje szeroki zakres ogniskowych i jest poręczny, co po wielu godzinach sesji okazuje się nie bez znaczenia. Do ujęć statycznych bądź gdy ma okazję podejść blisko statku powietrznego, obiektyw 24-70 daje możliwość spokojnego skomponowania ujęcia.
Na sesji ATAM potrafi zrobić kilka tysięcy zdjęć. Zdecydowana większość jest do wyrzucenia. Z dnia zdjęciowego zostaje mu kilkadziesiąt do dalszej obróbki – daje to 5 GB materiału z pojedynczej sesji, choć najczęściej do 2 GB.
– Kiedyś miałem ortodoksyjne podejście do fotografii. Co aparat zarejestrował, było w moim odczuciu idealnym odwzorowaniem rzeczywistości. Z czasem uzmysłowiłem sobie ograniczenia sprzętu. By zbliżyć kadr do realiów, należało go skorygować w programie graficznym. Wtedy zacząłem tolerancyjnie traktować obróbkę w Lightroomie. Sporadycznie zdarza mi się korzystać z Photoshopa. Poza narzędziami od Adobe’a korzystam również z oprogramowania wspomagającego od DXO (Nik Collection) i Topaz (Photo AI), które potrafią uratować niejeden kadr. Tym samym moja zgoda na dopuszczalne normy obróbki z czasem się przesuwa i coś, co kiedyś było dla mnie niedopuszczalne, dziś jest naturalne. Dodanie na zdjęciu czegoś, czego nie było w czasie uchwycenia kadru, jest nieakceptowalne. Nie potrafię jednak powiedzieć, czy wraz z rozwojem techniki nie zmienię zdania – mówi Dariusz Glugla.
Zobaczyć Thunderbirds
Chociaż oddaje swojej pasji coraz więcej czasu, uważa, że ma przed sobą jeszcze długą drogę, by zbliżyć się do poziomu i jakości fotografii kolegów z Air-Action. Planuje wybrać się na pokazy lotów wojskowych w Axalp i Mach Loop.
– Jest wiele imprez i pokazów do odwiedzenia, więc lista jest długa i da mi motywację do działania na kilkanaście kolejnych lat. Może dane mi będzie zobaczyć na żywo Blue Angels i Thunderbirds [US Air Force Air Demonstration Squadron, zespół akrobacyjny sił powietrznych Stanów Zjednoczonych – red]. Nie zliczę nawet samolotów, które chciałbym zobaczyć w powietrzu. Tymczasem plany tak prozaiczne w porównaniu z powyższymi, jak kolejne sesje ATAM, zaliczam do długiej listy marzeń. Szczęśliwie są to marzenia, które udaje mi się realizować już dziś – kończy Dariusz Glugla.