Leninowską tezę o zaostrzeniu walki politycznej w miarę postępów nowego ustroju, przeniesioną na grunt IV RP, ilustruje los byłego ministra skarbu Emila Wąsacza. Potwierdza czołową rolę służb specjalnych i prokuratury na obecnym etapie wprowadzania prawa i sprawiedliwości. Pokazowe aresztowanie Wąsacza dorównuje widowiskowym najazdom na Romana Kluskę i Andrzeja Modrzejewskiego.
Nieodłączna w takich przypadkach obecność kamer telewizyjnych była tym razem wystawiona na ciężką próbę — z uwagi na konwój przez całą Polskę, a budowa autostrad idzie nam znacznie gorzej niż powoływanie nowych organów śledczych. Konwojowano szefa dużej spółki giełdowej na nocne przesłuchanie w Gdańsku, co źle się kojarzy w pokoleniu Solidarności. Skutek gospodarczy tej operacji nie ma jednak znaczenia. Hasło „Gos-podarka, głupcze!” nie zawisło w gabinetach IV RP. Może jednak i dobrze, że gospodarka, która idzie siłą rozpędu, znalazła się na marginesie zainteresowań koalicji.
Jest rewolucja, a gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Przyszła kolej na Emila Wąsacza, który cierpi za to, że śmiał prywatyzować. Pomniejszył pole TKM, a kadrowcy koalicji mają długą ławę chętnych, by spróbować swych sił w spółkach skarbu państwa. Kiedy Wąsacz obejmował ważne funkcje w Hucie Katowice, a potem w państwie, z nadania Solidarności, nie przypuszczał, że stanie się łupem dla budowniczych „Polski solidarnej” — w ramach pisania historii kraju na nowo.