„12 mld EUR do wzięcia! Wystarczy się schylić — pieniądze leżą na ulicy! Ja dostałem milion. A ja pół miliona. A Józek? Józek nic nie dostał — bo nie zadzwonił!” — takie m.in. hasła zachęcają przedsiębiorców do ubiegania się o fundusze strukturalne. Zachęcają i… ośmielają, pokazują, że to łatwe pieniądze, po które trzeba sięgnąć.
Tymczasem wyniki oceny wniosków pokazują, że pieniądze unijne do najłatwiejszych nie należą. Pierwsze dowody pojawiły się już w ubiegłym roku — kiedy to z ponad tysiąca wniosków o dofinansowanie nowych inwestycji pieniądze dostały tylko 34 projekty. Kolejne uderzenie przyszło wraz z wynikami pierwszych wniosków o dotacje do inwestycji podnoszących konkurencyjność małych i średnich przedsiębiorstw. Z 6,5 tys. chętnych realną szansę na pieniądze z Unii ma 721.
Tak katastrofalne wyniki oceny wniosków szokują tym bardziej, że trudno jest znaleźć przedsiębiorcę, który przygotowując się do „skoku na unijną kasę” nie korzystałby z pomocy doradcy, konsultanta czy też... hochsztaplera.
Wydaje się, że usługi tych ostatnich cieszyły się największym wzięciem. Wypłynęli oni na fali powierzchownej kampanii promocyjnej. Za deskę surfingową posłużyły im skomplikowane procedury, formularze i niekończące się listy załączników.
Wracając na stały ląd — można by powiedzieć: pierwsze koty za płoty, i liczyć na to, że zmądrzejemy po szkodzie. Sprzyjać temu może nowa kampania promocyjna funduszy strukturalnych, która wreszcie zamiast reklamować — ma uczyć.