Muzeum Powstania Warszawskiego — wiadomo, organizacyjne cacko podziwiane, nagradzane, naśladowane. Lokalizacja — dawna elektrownia tramwajowa. Lokalizacja biznesowa na mapie Warszawy — najchętniej odwiedzana atrakcja w stolicy i najmocniejsza jej marka, rocznie przyciągająca nawet 600 tys. osób. W dużej części to autorski projekt Jana Ołdakowskiego, dyrektora muzeum. Pierwsze wrażenie z gabinetu szefa: książki. Dziesiątki, kopy opasłych tomisk, cieńsze publikacje zdarzają się z rzadka. Książki łączy wspólny mianownik: wszystkie mniej lub bardziej nawiązują do wydarzeń sprzed 71 lat i sposobów ich upamiętniania.
— Z Dariuszem Gawinem, moim zastępcą, mamy na głowie kreatywną działalność placówki. A to oznacza, że wymyślamy, tworzymy i weryfikujemy większość nowych projektów — mówi Jan Ołdakowski.
Awans o dwa piętra
Stoimy na trzecim piętrze — wysokim poddaszu budynku obok właściwego muzeum. Tu przed wojną pracował zarząd elektrowni. Niegdyś dwa ostatnie piętra zmiotła wojenna zawierucha. Odbudowane, tętnią życiem do późnego wieczora.
— Pierwotnie gabinety dyrektorów zaplanowane były na pierwszym piętrze. Kiedy jednak wszedłem tutaj i zobaczyłem przez okna dachy pobliskich kamienic i niebo, wiedziałem, że to jest to — opowiada Jan Ołdakowski. Po otrząśnięciu się z „efektu biblioteki” goście zauważają detale wnętrza: pierwszy to dumny Indianin na metalowej szafie. Prezent od koła Armii Krajowej w... Ohio.
— Dostałem z Ohio instrument ze skóry bawolej z ręcznie wykonanym malunkiem indiańskiego wodza, wykorzystywany do obrzędów rytualnych, wprowadzania Indian w trans — wyjaśnia gospodarz.
Twórcy i Twożywo
Obok Indianina przycupnął kierunkowskaz, którego kilkaset wersji wisiało niegdyś na warszawskich ulicach. Znak wskazuje dwa kierunki: jeden „Zakupy”, drugi „Za ojczyznę”.
Znaki szczególne. Nagrody w międzynarodowych konkursach, symbole wysyłane przez kombatantów ze Stanów Zjednoczonych, ordery z całego świata — Jan Ołdakowski i muzeum, jego projekt życia, nie kryją dumy z własnych osiągnięć.
— To pamiątki po akcji społecznej, którą nakręcała grupa Twożywo. Jeszcze kilka takich kierunkowskazów wisi na warszawskich ulicach, resztę zdjęli już fani — mówi Jan Ołdakowski.
Jest też wystawa części licznych nagród, jakie za swoją działalność dostało Muzeum. I wyściełana gablota, na którą dyrektora namówili współpracownicy. To zbiór kilkunastu odznaczeń państwowych kilku krajów, jakimi wyróżniono Jana Ołdakowskiego. Są więc medale z Portugalii, Estonii, Gruzji i ten najmilszy sercu dyrektora: Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski.
Gursztyn i „GW”
Biurko zawalone sprawami bieżącymi. Kilka grubych skoroszytów z dokumentami czekającymi na podpis, przenośny komputer, kubek kawy i oczywiście książki. Są albumy o powojennej stolicy („Inspiruję się, wydajemy w końcu kilka albumów rocznie”) i „Rzeź Woli” autorstwa Piotra Gursztyna. Znad drzwi czuwa niewielki krzyż, kupiony pewnej nocy w Jerozolimie. Za to tuż za drzwiami stoi deska windsurfingowa oklejona komiksowym dialogiem. To Wdecha, nagroda przyznawana przez „Gazetę Wyborczą”, niekoniecznie lubiącą się z prawicowym środowiskiem, z którego wyrósł Jan Ołdakowski. Tym bardziej Wdecha zasługuje na wyróżnienie w biurowej scenografii. &
© Ⓟ