Minister zapewnia po raz n-ty, że nowych narzędzi do weryfikacji przedsiębiorców nie będzie. Mówi, kiedy robi zakupy i jak wolna niedziela pomaga gospodarce.
„Puls Biznesu”: Kiedy robi pani zakupy?
Jadwiga Emilewicz, minister przedsiębiorczości i technologii: Raczej pod koniec dnia, po pracy - jeśli zdążę przed zamknięciem sklepów - albo przez internet.
W sklepach wszystko jest wtedy wykupione. Wiem, bo też tak robię. Nie mogę się przyzwyczaić do niehandlowych niedziel. Z raportu MPiT wynika jednak, że Polacy się przyzwyczaili...
Tak, z naszych badań wynika, że stopniowo przyzwyczajamy się do nowej formy spędzania czasu w niedzielę. Obecnie niedziele niehandlowe to coraz częściej dni spędzane z rodziną i na świeżym powietrzu, także na odpoczynku czy korzystaniu z infrastruktury kulturalnej. Wolne niedziele zachęcają nas też do turystyki weekendowej. Potwierdza to rosnąca liczba osób korzystających z krajowej bazy noclegowej.
Poukładajmy to jakoś: czy w zakazie handlu w niedzielę dla sklepów wielkopowierzchniowych chodziło o wsparcie drobnego handlu, czy wygonienie ludzi z galerii handlowych?
Główną intencją ustawodawcy było zapewnienie wszystkim pracownikom prawa do wolnej niedzieli, drugą - zbalansowanie trochę zachwianej równowagi na rynku handlu detalicznego. To ja zaproponowałam premierowi przygotowanie raportu na temat wpływu ograniczenia handlu w niedziele, gdyż od początku roku cały rząd bombardowany był informacjami o jego fatalnych konsekwencjach. Uważałam, że jeśli mali i średni kupcy powiedzą nam, że oni na tym rozwiązaniu tracą, to odpowiedzialny polityk powinien podjąć refleksję i skorygować ustawę.
Kupcy tak nie powiedzieli.
Ku mojemu zaskoczeniu - nie! W naszych analizach widzimy nie tylko pozytywne aspekty związane z sytuacją mikroprzedsiębiorstw oraz małych sklepów, ale także większe zadowolenie pracowników i ich rodzin oraz rozwój usług turystycznych, noclegowych i restauracyjnych. To pozytywny impuls dla szeroko rozumianej ekonomii czasu wolnego, która zwiększa krąg beneficjentów ograniczenia handlu w obszarze całej gospodarki. Czym jednak nasze badania różnią się od badań kolportowanych na rynku? Ponieważ porównywanie danych tylko z ostatnich dwóch lat nie gwarantowało rzetelnych wniosków, postanowiliśmy sprawdzić rynek detaliczny w dłuższym horyzoncie czasowym. Wnioski są takie, że struktura handlu detalicznego w Polsce stale się zmienia, a największy spadek liczby punktów detalicznych nastąpił w latach 2010-14, czyli w okresie bez wolnych niedziel. W latach 2016-18 widoczny jest bardzo dynamiczny wzrost sprzedaży w kategorii sklepów średnich i specjalistycznych. Wyniki sklepów małych charakteryzowały się pozytywną dynamiką, korzystniejszą niż w okresach poprzednich. W 2018 r. wyhamowała tendencja spadku liczby małych sklepów. Cały czas ich ubywa, ale nie w takim tempie, jak w latach 2010-14 i na pewno nie ma żadnego trzęsienia ziemi, czy załamania w handlu detalicznym. Rok 2018 był natomiast pierwszym, w którym nie przybyło hipermarketów, a nawet odnotowaliśmy pewien spadek ich liczby - siedem zostało zamkniętych. Rośnie liczba dyskontów i to jest format sklepu, który Polacy polubili. Mogą tu wybierać w ofercie produktów od premium do white label. Dyskonty korzystają z wielu przewag, których nie mają małe sklepiki.
Czyli nie ma negatywnych skutków.
Wiarygodne dane Ministerstwa Finansów świadczą, że małe sklepy notowały w ubiegłym roku rekordowe obroty, choć przyczyn koniunktury jest wiele. Największy przyrost nastąpił jednak właśnie tutaj, w drobnym handlu, a nie w segmencie dyskontów czy hipermarketów.
Ustawa o zakazie handlu w niedzielę miała motywować Polaków do spędzania wolnego czasu gdzie indziej, nie w galerii handlowej. W badaniu widać zjawiska wcześniej nieobserwowane: dynamicznie rośnie sektor gastronomiczny, dla którego niedziele są dziś rekordowymi dniami usługowymi. To samo turystyka: zarówno segment premium, jak i agroturystyka. Liczba rezerwacji wyjazdów weekendowych wzrosła w ubiegłym roku o 13 proc. Czy to zła alokacja w gospodarce? W badaniu nie uwzględniliśmy instytucji kultury. Piotr Gliński, wicepremier i minister kultury, powiedział podczas posiedzenia rządu, że ubiegły rok był rekordowy pod względem frekwencji w galeriach, muzeach itd., a w niedziele odnotowano regularny „over booking”.
Ciekawe, jaki ruch przełożył się na tace w kościołach.
Księży nie pytaliśmy o frekwencję i tacę. Sprawdziliśmy natomiast wielkość koszyków zakupowych: w piątki i soboty są one większe niż w roku ubiegłym, co oznacza, że brak możliwości robienia zakupów w niedziele kompensujemy w inne dni.
Badania w sprawie zakazu zrobiliście w tak długiej perspektywie czasowej, natomiast skuteczność działania konsytuacji biznesu zmierzyliście w ujęciu rocznym, porównując rok 2018 z 2017 Wynik jest taki, że codziennie powstawało 900 nowych firm. Tymczasem trzy lata temu, bez konstytucji, przyrost wynosił ponad tysiąc.
Przekonanie, że za sprawą aktu prawnego zmieniamy rzeczywistość jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jest mylne. Każda zmiana, poza podatkową, wymaga czasu na dostosowanie. Zdajemy sobie sprawę z tego, że potrzeba czasu, by nowe przepisy „weszły w krew” urzędnikom, a także by przedsiębiorcy nauczyli się korzystać ze swoich praw i przywilejów. I choć jest zdecydowanie za wcześnie, by dokonywać pełnej oceny wpływu nowych regulacji, to po roku od wejścia w życie widzimy pierwsze pozytywne rezultaty. W liczbach najprościej pokazać jest to, że z 6-miesięcznego okresu zwolnienia ze składek korzysta trzech na czterech nowo rejestrowanych uprawnionych do tej ulgi przedsiębiorców. Rośnie też – o 7 proc. - przeżywalność firm. Kolejny pozytywny efekt to lepsza ochrona praw przedsiębiorców w relacjach z urzędami. Świadczy o tym choćby wyrok NSA, który odwołał się do zasad ogólnych, rozstrzygając spór na korzyść przedsiębiorcy. To materialny dowód na to, że Konstytucja biznesu nie jest zbiorem martwych przepisów, jak się niektórzy obawiali, ale rzeczywiście działa. Dlatego zachęcamy przedsiębiorców, by sięgali do niej i powoływali się na nią w relacjach z administracją.
Skoro konstytucja działa, to dlaczego nie wysłuchuje pani rzecznika przedsiębiorców, instytucji powstałej dzięki tej ustawie, postulującego abolicję w sprawie zaległości zusowskich?
Na razie nie ma projektu ustawy, będziemy o tym rozmawiać.
Ale pani jest krytyczna wobec pomysłu.
Najpierw musimy zobaczyć projekt ustawy, a potem stwierdzimy, na co nas stać. Sprawa jest skomplikowana również ze społecznego punktu widzenia, gdyż chodzi o zachowanie równowagi między tymi, którzy na ZUS regularnie płacili, także w czasie spowolnienia gospodarki, a tymi, którzy mają zaległości.
Nie mówimy „nie”, ale najpierw musimy mieć projekt ustawy. Siądziemy wtedy do stołu z panią prof. Gertrudą Uścińską, prezesem ZUS, panią Teresą Czerwińską, ministrem finansów, i wspólnie zobaczymy, co można w tym obszarze zrobić.
A propos minister Teresy Czerwińskiej - można odnieść wrażenie, że od czasów, kiedy Mateusz Morawiecki był ministrem rozwoju i finansów, a obydwa resorty działały razem, sporo się zmieniło. Mamy klasyczną zabawę w dobrego i złego policjanta: minister finansów dokręca śrubę przedsiębiorcom, a pani ich broni.
Zadaniem ministra finansów - obok polityki fiskalnej - jest stanie na straży państwowej sakiewki. To trudne i czasem niewdzięczne.
Jest nim też zapełnianie sakiewki, np. kosztem samozatrudnionych. Mam na myśli 1,2 mld zł z tytułu weryfikacji jednoosobowych działalności.
Dyskusję w sprawie testu przeciął pan premier podczas posiedzenia Rady Ministrów, kiedy jednoznacznie powiedział, że testu nie będzie. Zapewniam zatem, że nie będzie testu przedsiębiorcy, ani żadnych innych dodatkowych instrumentów prawnych, zmierzających do weryfikowania „autentyczności” przedsiębiorców w Polsce. Po pierwsze, już dzisiaj ustawa o podatku dochodowym od osób fizycznych określa, kogo możemy uznać za przedsiębiorcę. Inną kwestią jest to, że przepisy bywają nadużywane, choć nie na masową skalę. Warto zatem zastanowić się, w jaki sposób - przy pomocy dostępnych narzędzi, np. informatycznych – ustalić, czy przedsiębiorca prowadzi działalność dlatego, że chce, czy dla tego, że został do tego zmuszony.
Czyli będzie weryfikacja.
Nie będzie żadnych rozwiązań legislacyjnych opresyjnych wobec przedsiębiorców. Naszym celem powinno być wprowadzenie równych zasad konkurencji dla wszystkich podmiotów gospodarczych, a nie utrudnianie życia przedsiębiorcom. Nie chcielibyśmy tworzyć rozwiązań, które będą stymulować przedsiębiorców do tworzenia „karuzel” fakturowych, czyli obchodzenia prawa. Warto jednak przyglądać się temu, dlaczego Polska jest na niechlubnym trzecim miejscu w Unii Europejskiej pod względem samozatrudnienia, nawet jeśli to niewielka skala. Według danych GUS problem wypychania pracowników z umowy o pracę w populacji 2 mln jednoosobowych działalności dotyczy około 3 proc. Dla takiego marginesu nie warto tworzyć nieskutecznej legislacji. Trzeba lepiej egzekwować prawo.
To skąd Ministerstwo Finansów wzięło 1,2 mld zł dodatkowych wpływów z weryfikacji?
To jest temat do dyskusji. Dobra wiadomość jest taka, że nie będzie żadnej nowej regulacji weryfikującej przedsiębiorców.
Nie musi jej być, żeby przeprowadzić weryfikację.
Jesteśmy na etapie dokumentu programowego Ministerstwa Finansów. Mamy też deklarację premiera, która jest jednoznaczna.
Mnie to nie uspokaja. Ktoś, kto prowadzi jednoosobową działalność, nie wie, czy fiskus w ramach oddzielania fikcyjnych firm od rzeczywiście działających, nie zarzuci mu działalności pozorowanej.
Rzetelny przedsiębiorca, który założył działalność, ponieważ chciał, a nie dlatego, że obniża koszty jego pracodawcy, nie ma żadnych powodów do obaw.
Dlaczego temat pojawił się dopiero teraz, a nie trzy lata temu, podczas gdy o fikcyjnych jednoosobowych firmach wiadomo od dawna?
Zajmowaliśmy się wieloma patologiami na rynku, jak np. karuzele VAT-owskie. To był największy problem, patologia polskiego życia gospodarczego. Obecnie rynek pracy, z rekordowo niskim [5,6 – red.] poziomem bezrobocia, gdzie pozyskanie pracownika jest wyzwaniem, sprawia, że pracodawcy konkurują także atrakcyjnością ofert pracy. Dziś na rynku mamy więcej ofert pracy niż chętnych do jej podejmowania. Teraz przyszedł czas na przyjrzenie się rynkowi pracy. Natomiast niektóre tematy czasem wynikają z pewnej nadaktywności niektórych ministerstw, ale pan premier dyskusję przeciął i sprawę uważam za zamkniętą.
A co z pomysłem zniesienia limitu liczenia składki zusowskiej?
Swoje stanowisko w tej sprawie artykułowałam już wielokrotne i powtórzę, że jeśli dzisiaj mamy problem z wysokiej klasy specjalistami, to do pracy w Polsce możemy ich zachęcić konkurencyjnymi warunkami zatrudnienia, a te pogorszą się wraz ze zmianami dotyczącymi liczenia składki na ubezpieczenia społeczne.