Nikt nie chciał tego podpisać

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2015-02-13 00:00

Unia - Ukraina - Rosja

Uzgodniona po całonocnych obradach w Mińsku czterostronna deklaracja prezydentów Petra Poroszenki i Władimira Putina oraz kanclerz Angeli Merkel i prezydenta Francoisa Hollande’a jest pustym dokumentem pełnym frazesów.

Bloomberg

Po odcedzeniu z wody zostaje w niej niewiele suchego, które potwierdza, że w starciu Ukrainy z agresywną Rosją władca Kremla znowu postawił na swoim. Niepojęta w dyplomacji jest okoliczność, że ponoć uzgodnionego tekstu o objętości jednej strony… nikt nie podpisał.

Deklaracja została zredagowana przez Putina i opublikowana po rosyjsku na stronie Kremla. Wcisnął do niej niemające nic wspólnego z wojną o Donbas własne mrzonki o tworzeniu „wspólnej przestrzeni kulturalno-naukowej i gospodarczej od Atlantyku po Pacyfik”, czyli Unii Euroazjatyckiej.

Każde zdanie deklaracji może być rozumiane inaczej w zależności od intencji czytającego.

Już w pierwszym zdaniu uczestnicy szczytu „potwierdzają pełne poszanowanie suwerenności oraz integralności terytorialnej Ukrainy”. Zgodnie z prawem międzynarodowym oraz wielokrotnymi oświadczeniami przywódców Ukrainy, Niemiec i Francji taki zapis bezwzględnie obejmuje również Krym. Rosyjskość półwyspu jest natomiast niepodważalna nie tylko dla Putina, lecz dla 99,9 proc. obywateli Rosji. Jeszcze więcej rozbieżności zawierają warunki porozumienia ogłaszane ustnie.

Gdy mowa np. o opuszczeniu Ukrainy przez obce wojska, to prezydent Poroszenko i strona zachodnia myślą oczywiście o armii rosyjskiej w Donbasie, natomiast prezydent Putin śmieje się i enty raz oświadcza, że takich wojsk w ogóle nie ma, albowiem walczą tylko rdzenni mieszkańcy spornych terytoriów.

Wchodzące teoretycznie o północy z soboty na niedzielę 14/15 lutego zawieszenie broni może przynajmniej ograniczyć rozlew krwi. To oczywiście wielka wartość, ale rozejm sankcjonuje zdobycze terytorialne Rosji ze stycznia i lutego. W stosunku do linii frontu z września 2014 r., gdy podpisane zostało w Mińsku poprzednie zawieszenie broni, wojska rosyjskie istotnie posunęły się na zachód.

Najważniejsze jest ich umocnienie się na południe od Doniecka, nad Morzem Azowskim, gdzie krok po kroku realizowany jest plan zdobycia całego brzegu i stworzenia lądowego korytarza łączącego Rosję z Krymem.

Przewodniczący Donald Tusk zwołał wczorajszy szczyt Rady Europejskiej już dawno. Angela Merkel i Francois Hollande wpasowali się terminowo ze swoją nagłą inicjatywą mediacyjną, planując triumfalnie przywieźć pokój na brukselski szczyt.

Miało to potwierdzić absolutną dominację duetu Niemiec i Francji nad instytucjami Unii Europejskiej, których możliwości działania interwencyjnego, zwłaszcza szybkiego, są zerowe. Ale zamiast pokoju przywieźli jego karykaturę, potwierdzającą europejską niemoc wobec kremlowskiej satrapii.

Od wiosny 2014 r. Polska została w sprawach ukraińskich, na życzenie Władimira Putina, całkowicie wyeliminowana decyzyjnie i nie zmieściła się w tzw. formacie normandzkim. Paradoksalnie może to… dobrze — jego nieskuteczność pozostałaby taka sama z naszym udziałem, a przynajmniej odpada pretekst, że to z polskiej winy.