Premier Grecji Papaconstantinou w czwartek wieczorem zaprezentował nowy
program reform, który ma przynieść ok. 6,4 mld euro dalszych oszczędności.
Cięcia kosztów, mimo burzliwych protestów opozycji i społeczeństwa,
ukierunkowane są głównie na pracowników budżetówki. W sektorze publicznym w
Grecji zatrudnionych jest obecnie ok. 700 tys. osób i w ciągu najbliższych kilku
lat liczba ta ma zostać zredukowana o jedną czwartą (na jednego nowego
pracownika ma przypadać 10 zwalnianych). Przedstawiciele władz próbują uspokoić
protestujących urzędników, że sam fakt posiadania pracy w sektorze rządowym
stawia ich w uprzywilejowanej pozycji względem pracowników sektora prywatnego,
ale na sukces raczej nie powinni liczyć, zwłaszcza, że w nowym pakiecie reform
zapisano podwyżki podatków dla obu grupy - VAT dla restauracji oraz nowy
“podatek solidarnościowy” od dochodów osób fizycznych. Na giełdzie w Atenach
główny indeks tracił na wartości ok. godz. 17 blisko 1 proc.
Bardziej
zdecydowanie inwestorzy wycofywali się z rynków akcji państw Europy Zachodniej
posiadających największą ekspozycję na greckie obligacje, czyli Niemiec i
Francji. Paryski CAC40 spadał tuż przed zakończeniem sesji o 1,8 proc., a
frankfurcki DAX o ok. 1,4 proc. Przyczyną takich decyzji były najprawdopodobniej
wypowiedzi przewodniczącego ECB oraz niemieckiego ministra finansów. Jean Claude
Trichet wykluczył bezpośrednie uczestnictwo Europejskiego Banku Centralnego w
drugim pakiecie pomocowym dla Grecji, na co niemiecki minister stwierdził, że w
takim razie konieczne będzie zmuszenie sektora prywatnego do partycypacji w
programie. W praktyce może to oznaczać przymusową zamianę wygasających obligacji
Grecji na nowe, o kilkuletnim (mówi się o siedmiu latach) terminie wykupu.
Trzeba jednak pamiętać, że agencje ratingowe zapowiedział, że taka operacja,
nawet jeśli zostanie określona jako dobrowolna, będzie uznana za ogłoszenie
bankructwa przez Grecję.
Na rynku walutowym euro mocno traciło na wartości i
kosztowało po południu 1,435 USD. Z punktu widzenia inwestorów kierujących się
analizą techniczną, można powiedzieć, że powrót kursu euro do dolara powyżej
poziomu 1,47 USD w najbliższych tygodniach jest mało prawdopodobny. Idąc dalej
tym tropem należałoby się spodziewać, że kurs euro będzie tracić na wartości
również względem franka, a to najprawdopodobniej wywinduje wartość szwajcarskiej
waluty powyżej 3,30 PLN. To, co dla kredytobiorców jest niewątpliwie negatywnym
scenariuszem, przekłada się na niższe ceny surowców, których wartość wyrażana w
dolara z reguły spada wraz z kursem pary euro-dolar. W piątek po południu ropa
naftowa i srebro taniały o ponad 2 proc., a miedź o 1,6 proc. Frank podrożał do
3,26 PLN, dolar do 2,74 PLN, a euro potaniało do 3,93 PLN.
Łukasz Wróbel, Noble Securities