Jak się dobrze poszuka, to metr kwadratowy zamku można kupić za około tysiąc złotych. Sęk w tym, że trzeba tych metrów kupić dziewięć tysięcy — taka jest powierzchnia obiektu w Międzylesiu.



Mittelwalde
Dolny Śląsk obfituje w budynki dowodzące zamożności ich dawnych mieszkańców: wille, pałace, zamki, które miały szczęście, jeśli po wojnie nie uległy całkowitej dewastacji…
Międzylesie leży między Górami Bystrzyckimi i Masywem Śnieżnika, dziesięć kilometrów od granicy z Czechami. Kiedyś te tereny porastały gęste puszcze, stąd niemiecka nazwa miasteczka Mittelwalde, czyli między lasami.
Zamek Międzylesie może się pochwalić siedemsetletnią historią: gościł króla Jana III Sobieskiego po odsieczy wiedeńskiej, był świadkiem działań husytów i raubritterów — rycerzy rabusiów. W czasie II wojny światowej działał tu wielki ośrodek wypoczynkowy Luftwaffe.
Lepiej jednak znana i udokumentowana jest historia zamku z czasów renesansu niż z okresu przed- i okołowojennego. Ofensywę wojsk radzieckich wiosną 1945 r. zamek przetrwał bez większych zniszczeń. Wyjeżdżający w pośpiechu właściciele z władającego obiektem przez trzysta lat rodu von Althannów nie zdołali zabrać zbyt wiele.
W pałacu zostało sporo mebli, dywanów, obrazów i książek, później systematycznie przywłaszczanych przez mieszkańców miasteczka i różne instytucje. Podobno żyrandol z sali balowej trafił do Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Według legend, udało się jednak von Althannom największe skarby wywieźć i ukryć w lesie.
Gdy zamek przejęło państwo, stopniowo popadał w ruinę. Zaadaptowano go na cele kolonijno-wczasowe, przez pewien czas mieścił przedszkole. W roku 1972 w wyniku uderzenia pioruna spłonęła część renesansowa zamku, co wymusiło zamknięcie go dla zwiedzających i ponowny remont. Później zarządzały nim m.in. katowicka Elektrociepłownia i Polska Żegluga Morska. W 2008 r. zaczęła się nowa epoka — znów przeszedł w prywatne ręce. Nowi właściciele wyremontowali barokowe skrzydło, które zaadaptowali na restaurację i pokoje hotelowe. Ale to nie koniec. Jerzy Adamiczka i Jacek Cząstkiewicz mają wielkie plany.
cy postawili na coś, co nazywają „rozwojem organicznym”: remontują nie za szybko, by zachować klimat obiektu. Na początku obaj widzieli duży sens ekonomiczny przedsięwzięcia, zakładali, że wystąpią skutecznie o unijne dotacje. — Kryzys w 2008 i 2009 r. zahamował nasze apetyty inwestycyjne. Zatrzymaliśmy prace po wykorzystaniu własnych pieniędzy, za które wyremontowaliśmy dotychczas jedną trzecią obiektu. Na razie nie ma mowy o zyskach, ale jest satysfakcja — przyznaje Jerzy Adamiczka. Kapitał zakładowy firmy Międzylesie Sp. z o.o. Sp. Komandytowa wynosi 9 milionów złotych. Zanim inwestorzy doprowadzą wszystko do założonego stanu, będą musieli wydać kilkanaście milionów.
— Ze względu na skalę przestaliśmy już liczyć wydatki — mówi Jacek Cząstkiewicz. Remont trwa dłużej niż budowanie od zera. Częściowo odrestaurowana sala balowa, zwana salą szeptów ze względu na akustyczną sztuczkę pozwalającą na usłyszenie słów wyszeptanych w przeciwnym końcu pomieszczenia, ilustruje rozmach i piękno baroku von Althannów.
Ale tylko renowacja pieca kaflowego przez studentów ASP, pomalowanego niegdyś przez kogoś farbą olejną, zajęła trzy lata. W ubiegłym roku odnowiono renesansowe sgrafitto na ścianach (technika malarska polegająca na nakładaniu kolejnych kolorowych warstw tynku), dwa lata temu fragment elewacji barokowej.
W barokowym skrzydle jest hotel na kilkadziesiąt miejsc, w dawnej stajni, gdzie zachowały się kamienne poidła, działa restauracja. Na razie do obsługi wystarcza sześć osób, w przyszłości przy pełnym obłożeniu będzie ich potrzeba kilkadziesiąt. Wydawać własne pieniądze jest łatwiej, niż otrzymać dotację na ratowanie zabytku.
— Udało się nam otrzymać niewielkie kwoty z urzędu marszałkowskiego i z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Niestety, są zbyt małe w stosunku do potrzeb — twierdzi Jacek Cząstkiewicz. Przy rozpatrywaniu wniosków o unijne dotacje premiuje się działania, które startują od zera.
— Tymczasem my mamy gotowy projekt budowlany, rozpoczęte prace, zgody konserwatora, przeprowadzone 30 proc. prac
Skarbonka
— Gdy w 2008 r. Jacek Cząstkiewicz pokazał mi to miejsce, zakochałem się od pierwszego wejrzenia i decyzję o wejściu w spółkę podjąłem w tydzień. Gdy moja żona zobaczyła, jakie to jest wielkie i ile pracy wymaga, uznała, że zwariowałem… — wspomina Jerzy Adamiczka. Jacek Cząstkiewicz żartuje, że jest wszystkiemu winien, bo to był jego pomysł.
— Przez lata pracy w bankowości widziałem inwestorów, którzy podnosili z ruin nieruchomości, równolegle rozwijając swoje biznesy. Ja również zapragnąłem zostawić po sobie coś dobrego i ważnego. Dolny Śląsk jest pełen zabytków, w większości jednak w bardzo złym stanie. Co po nas zostanie, to będzie o nas świadczyło. Zamek w Międzylesiu jest jednym z większych w Polsce, jednym z ważniejszych zabytków Kotliny Kłodzkiej, zasługuje, by go uratować — wykłada ekonomista.
Dziewięć lat temu zamek nie nadawał się do racjonalnego użytkowania. Przedsiębiorcy postawili na coś, co nazywają „rozwojem organicznym”: remontują nie za szybko, by zachować klimat obiektu. Na początku obaj widzieli duży sens ekonomiczny przedsięwzięcia, zakładali, że wystąpią skutecznie o unijne dotacje.
— Kryzys w 2008 i 2009 r. zahamował nasze apetyty inwestycyjne. Zatrzymaliśmy prace po wykorzystaniu własnych pieniędzy, za które wyremontowaliśmy dotychczas jedną trzecią obiektu. Na razie nie ma mowy o zyskach, ale jest satysfakcja — przyznaje Jerzy Adamiczka.
Kapitał zakładowy firmy Międzylesie Sp. z o.o. Sp. Komandytowa wynosi 9 milionów złotych. Zanim inwestorzy doprowadzą wszystko do założonego stanu, będą musieli wydać kilkanaście milionów.
— Ze względu na skalę przestaliśmy już liczyć wydatki — mówi Jacek Cząstkiewicz. Remont trwa dłużej niż budowanie od zera. Częściowo odrestaurowana sala balowa, zwana salą szeptów ze względu na akustyczną sztuczkę pozwalającą na usłyszenie słów wyszeptanych w przeciwnym końcu pomieszczenia, ilustruje rozmach i piękno baroku von Althannów.
Ale tylko renowacja pieca kaflowego przez studentów ASP, pomalowanego niegdyś przez kogoś farbą olejną, zajęła trzy lata. W ubiegłym roku odnowiono renesansowe sgrafitto na ścianach (technika malarska polegająca na nakładaniu kolejnych kolorowych warstw tynku), dwa lata temu fragment elewacji barokowej. W barokowym skrzydle jest hotel na kilkadziesiąt miejsc, w dawnej stajni, gdzie zachowały się kamienne poidła, działa restauracja. Na razie do obsługi wystarcza sześć osób, w przyszłości przy pełnym obłożeniu będzie ich potrzeba kilkadziesiąt. Wydawać własne pieniądze jest łatwiej, niż otrzymać dotację na ratowanie zabytku.
— Udało się nam otrzymać niewielkie kwoty z urzędu marszałkowskiego i z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Niestety, są zbyt małe w stosunku do potrzeb — twierdzi Jacek Cząstkiewicz. Przy rozpatrywaniu wniosków o unijne dotacje premiuje się działania, które startują od zera.
— Tymczasem my mamy gotowy projekt budowlany, rozpoczęte prace, zgody konserwatora, przeprowadzone 30 proc. prac i okazuje się, że jesteśmy mniej wiarygodni niż ci, którzy mają tylko pomysł. Musielibyśmy teraz zrezygnować z pozwolenia na budowę, jeszcze raz wystąpić o wszystkie zgody i ubiegać się o dotację, którą dostalibyśmy albo nie. To absurd! — denerwuje się Jerzy Adamiczka.
Przy remoncie trzeba godzić wymagania konserwatora zabytków z przepisami dla obiektu hotelowo-restauracyjnego. Graniczy to czasem z cudem, bo np. oryginalne drzwi nie spełniają przeciwpożarowych wymagań godzinnej odporności na ogień. Zdarzają się też jednak pozytywne niespodzianki.
— Wpadliśmy na pomysł zadaszenia dziedzińca szkłem, by powstało lobby w części hotelowej, a pod nim, w lochach, miałby być basem z wyjściem na zewnątrz przez mury obronne. To radykalne rozwiązanie dostało zgodę konserwatora. Ale zewnętrzne ocieplenie murów już nie — opowiada Jerzy Adamiczka. W części renesansowej oprócz spa ma powstać hotel na 200 miejsc ze wszystkim luksusami, których potrzebują majętni goście.
— Projekt rewaloryzacji, który sporządziliśmy w 2009 r., nie obejmował wszystkich pomieszczeń,pominęliśmy część sal na piętrze, parterze i w podziemiach — części najbardziej reprezentacyjnej. Uznaliśmy, że szkoda byłoby wyłączyć zamek z życia okolicy, zrobić z niego obiekt zamknięty. Te pomieszczenia postanowiliśmy przeznaczyć na działalność muzealną. Chcemy, by zamek stał się agorą dla okolicy, a może nawet dla całej Kotliny Kłodzkiej. Dawni mieszkańcy Międzylesia zostali wysiedleni, dzisiejsi przybyli głównie ze wschodu i przez lata uznawali to miejsce za tymczasowe, a my chcemy, żeby zamek znów się stał tętniącym życiem centrum dla całej okolicy — deklaruje Jerzy Adamiczka.
Duch z wieży
Część zamku nieprzewidziana na hotel jest już udostępniana na koncerty, plenery fotograficzne i malarskie. Nie ma tygodnia, by nie pojawiali się chętni do zwiedzania w dzień i w nocy. Organizowane są tu gry zagadki, także kryminalne, czerpiące z historii zamku, którą właściciele są zafascynowani. Planują też wykorzystywanie legend — o skarbie von Althannów i o niemieckim czołgu spoczywającym ponoć na dnie stawu, będącego częścią dawnej fosy. A także o niewiernej żonie… W latach 20. XV wieku Kotlina Kłodzka cierpiała z powodu wojen husyckich, na Międzylesie często napadano, właściciel tych ziem Wolfhard von Glaubitz brał udział w wielu wyprawach wojennych.
— Korzystała z tego jego piękna żona Agnes von Lazan. Mąż za zdrady zamknął ją w wieży. Podczas kolejnego ataku husytów niemal cały zamek spłonął. Ocalała tylko kamienna wieża cała okopcona od ognia i odtąd zwana Czarną. Księżna się nie odnalazła, ale według legendy czasem można tu spotkać jej ducha — opowiada Jerzy Adamiczka.
Trudna miłość
Przyszły luksusowy hotel i część dostępna dla wszystkich mają się łączyć. Oprócz restauracji i winiarni w podziemiach ma powstać klub muzyczny, ale w takim miejscu, by hałas nie zakłócał odpoczynku gościom zamku. Właściciele chcą wykorzystać także potencjał turystyczny okolicy — zimą działają cztery stacje narciarskie w Polsce i po czeskiej stronie.
Ciekawi świata mają co zwiedzać — w pobliżu są czeskie Kraliki z sanktuarium na wzgórzu i umocnieniami artyleryjskimi, Droga Sudecka uznawana przez Niemców przed II wojną światową za jedną z najpiękniejszych tras widokowych. W okolicy są ruiny zamków, malownicze trasy, kopalnia uranu w Kletnie, Masyw Śnieżnika i Międzygórze, Jaskinia Niedźwiedzia, trasy rowerowe, konne, możliwość spływów pontonowych Nysą, Kaplica Czaszek w Czermnej, Twierdza Kłodzko.
— Jesteśmy właścicielami zamku od dziewięciu lat, wyremontowaliśmy jedną trzecią, więc zakładamy, że kolejne 18 lat powinno wystarczyć na skończenie prac — ostrożnie szacuje Jacek Cząstkiewicz. Przyświeca im wspólny cel, więc są w stanie osiągnąć kompromis i wyjść obronną ręką z sytuacji konfliktowych. Czasem rodziny się buntują, bo 80 proc. czasu zabiera im zamek. — Z perspektywy czasu uznaję, że zakup zamku to był dość szalony pomysł. Z jednej strony spełniam marzenia, gdy udaje się coś odnowić albo uda się zorganizować wernisaż. Cieszę się, wracam do domu do Wrocławia, opowiadam o tym pełen entuzjazmu i nowej energii. Ludzie, którzy tu przyjeżdżają, podkreślają atmosferę miejsca. Ale miłość do zamku jest trudna — puentuje Jerzy Adamiczka. &