Ta morska była chyba najdłuższa, trwała blisko… trzy dekady, jako że temat pierwszy raz wystąpił już w 1997 r., gdy przed przystąpieniem Polski do Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO) w planie modernizacji technicznej armii uwzględniono konieczność pozyskania jednostek podwodnych nowego typu. Potem temat na długo przycichł, zaś skonkretyzowana już nazwa programu zakupowego Orka pojawiła się w roku 2013.
W dziejach NATO-wskiej modernizacji naszych sił zbrojnych najgłośniejszy był wybór samolotu wielozadaniowego. W końcu grudnia 2002 r. ówczesny rząd SLD Leszka Millera, a przede wszystkim minister obrony Jerzy Szmajdziński, po szczegółowej procedurze przetargowej wybrali amerykańskie maszyny F-16 koncernu Lockheed Martin. Wtedy decydujące znaczenie miała okoliczność stricte polityczna, że stawiamy po prostu na sprzętową integrację z najpotężniejszym państwem NATO – notabene taki kurs konsekwentnie podtrzymują wszystkie kolejne rządy. Ćwierć wieku temu jednak niemało było opinii najbardziej zainteresowanych, czyli pilotów, że dla polskich potrzeb lepsze, a na pewno bardziej manewrowe są szwedzkie JAS-39 Gripeny koncernu Saab. Wykluczył je pewien drobiazg – otóż Szwecja nie należała do NATO. Ciekawe jednak, że właśnie na Gripeny – chociaż nie kupowane, lecz leasingowane – postawiły ówczesne rządy Czech i Węgier, które w 1999 r. wstąpiły do NATO w jednym pakiecie z Polską.
Szwecja w 2024 r. została 32. członkiem sojuszu, czego skutkiem stało się przekształcenie Bałtyku w akwen prawie wewnętrzny NATO. Prawie czyni w tym wypadku różnicę ogromną, albowiem w Kronsztadzie koło Petersburga oraz w Bałtijsku koło Królewca stacjonuje silna flota wojenna Federacji Rosyjskiej, czyli jedynego w naszym regionie potencjalnego agresora. Wybór oferty koncernu Saab, który produkuje okręty podwodne A26 Blekinge, nie jest tylko symbolicznym nadrobieniem jego lotniczego niepowodzenia ofertowego z początku wieku. Szwedzkie jednostki są obiektywnie z przyczyn oczywistych po prostu najlepsze na Bałtyk! Nasze wspólne morze jest przecież wyjątkowo płytkie, w znacznej części to zalany szelf kontynentalny, na dnie znajduje się tylko kilka głębi. Dlatego produkcja koncernów z Francji, Hiszpanii, Włoch czy Korei Południowej w rywalizacji akurat o nasze morze odpadła. Jedyna porównywalna była oferta niemiecka, ale jednak wybraliśmy sąsiada nie lądowego, lecz morskiego.
Historyczne polsko-szwedzkie styki morskie mają długie tradycje, chociaż nie były one sojusznicze. W 1627 r. w zwycięskiej bitwie polskiej floty ze szwedzką eskadrą na redzie Gdańska-Oliwy eksplodował „Solen”, czyli słońce. Rok później zaś skierowany przeciwko Polsce potężny flagowy okręt „Vasa” niezwykle widowiskowo zatonął na redzie Sztokholmu. Podniesiony z dna jest obecnie wielką atrakcją turystyczną stolicy Szwecji. Kolejny znaczący epizod to tragiczny wrzesień 1939 r., gdy trzy z pięciu polskich okrętów podwodnych „Dzik”, „Ryś” i „Sęp” schroniły się przed zatopieniem przez Kriegsmarine w Szwecji, gdzie je internowano na cały okres wojny. „Wilk” i „Orzeł” bohatersko przedarły się do Wielkiej Brytanii, ten drugi w legendarnej epopei. Decyzja polskiego rządu z 26 listopada 2025 r. oczywiście w żadnym stopniu nie wiązała się z przypomnianymi epizodami, ale na pewno otwiera nowy rozdział w sojuszniczych relacjach przez Morze Bałtyckie.

