Przez 11 lat pracowała w amerykańskim oddziale DSV, gdzie pełniła m.in. funkcję menedżerki jednego z regionalnych biur firmy. Przygodę z nurkowaniem rozpoczęła w Ohio. Schodzenie pod wodę wycisza ją i zapewnia spokój.
– Z natury jestem gadułą i wszędzie mnie pełno, o czym przekonał się także instruktor nurkowania, z którym nawet bez słów byłam w stanie dyskutować pod wodą. To jednak wyjątki, bo generalnie jest tam spokój, którego zawsze szukam. Nie ma mejli i telefonów. Zawsze lubiłam wodę, ale po nurkowaniu z żółwiami, rekinami i wśród raf koralowych całkowicie przepadłam. Uważam też, że na wodzie można doświadczyć najbardziej spektakularnych wschodów i zachodów słońca. Na lądzie nie wyglądają tak samo – opowiada Monika Gozdawa-Nocoń.
Wraki, jaskinie i żółwie
Nurkowanie pozwala jej złapać dystans i docenić rzeczy, które są istotne.
– Choć aktywność pod wodą bywa bardzo wymagająca, powoduje zmęczenie i bolesność w całym ciele, to po takim wyjeździe wracam w pełni wypoczęta psychicznie – mówi menedżerka ds. obsługi klientów globalnych w DSV – Global Transport and Logistics.
Częstotliwość jej wyjazdów ściśle wiąże się z tym, gdzie akurat mieszka. Najbardziej sprzyjające warunki miała na Florydzie, tam po butle z tlenem i płetwy sięgała co weekend. Pomysł na nurkowanie pojawił się jednak w Polsce.
– Moi znajomi kochali to robić i namawiali mnie do spróbowana. Udało się dopiero w Ohio, które nie jest specjalnie zachęcające do rozpoczęcia nurkowania. Trzeba jednak przyznać, że tamtejsze ośrodki, choć wymagające, oferują możliwość nauki i doświadczenia tego, co pod wodą, na wysokim poziomie. Moje pierwsze szkolenie nurkowe wynikało z chęci przygotowania się do nurkowania w Tajlandii, gdzie chciałam zabrać mamę. Kupiłam więc ekwipunek, przeszłam szkolenie teoretyczne, podstawy nurkowania w basenie i przystąpiłam do szkolenia nurkowego – wspomina Monika Gozdawa-Nocoń.
Szkolenie odbyło się w ciemnej, zielonej i zimnej wodzie w akwenie po byłej kopalni, ale menedżerki takie okoliczności nie zraziły do kolejnych zejść pod wodę – ale raczej nie na bardzo duże głębokości.
– 110 stóp [około 33 m – red.] to największa głębokość, na którą zeszłam, i maksymalna, którą dopuszczają posiadane przeze mnie uprawnienia. To moje maksimum, bo przekraczanie takich granic mnie nie kręci. Zdarzało mi się nurkować do wraków statków, w jaskini, ale największą przyjemność sprawia mi spokojne nurkowanie przez dłuższy czas z rybami i żółwiami. Warto mieć również świadomość, że zanurzanie się głęboko pod wodę jest niebezpieczne. W przypadku osób, które decydują się na nurkowanie techniczne, na dużych głębokościach, konieczne jest specjalne przygotowanie. Przy tego typu zejściach w skrajnym przypadku trzeba przeznaczyć do 12 godzin na wynurzenie się, aby zrobić to w zdrowy sposób. To wymaga bardzo precyzyjnego planowania i przewidywania wielu zmiennych – mówi pasjonatka nurkowania.
Dive buddy musi być zawsze obok
Głębie to niejedyne miejsca, których woli unikać. Nurkowanie może być niebezpieczne, dlatego warto znać własne ograniczenia, by uniknąć zagrożenia.
– Nie mam klaustrofobii, ale pod wodą nie wpłynę do jaskini, a pływanie we wraku zdarzyło mi się raz i nie będę tego powtarzać. Taki sposób nurkowania nie sprawia mi przyjemności. Podobnie nigdy nie zdecydowałabym się na pływanie w klatce z rekinami tygrysimi. Kiedyś przez przypadek podczas popołudniowego łowienia ryb natrafiliśmy na żarłacza tępogłowego. Szczęśliwie udało nam się nieco go oszołomić i w tym czasie wrócić na łódkę. Lubię czuć się bezpiecznie i nie mam potrzeby przekraczania swoich granic, więc takie sytuacje zdarzają się rzadko. Z drugiej strony pewne gatunki rekinów, nieprowokowane, są bezpieczne dla ludzi i można z nimi pływać, czego lubię doświadczać. Według mnie są piękne i dostojne, ale jak w przypadku każdego dzikiego zwierzęcia trzeba trochę o nich wiedzieć i zachować bezpieczny dystans – mówi Monika Gozdawa-Nocoń.
Bezpieczeństwo pod wodą zapewnia też dive buddy.
– Choć ekipa, z którą wypływa się na nurkowanie, jest bardzo ważna, to najważniejszą osobą jest dive buddy, czyli partner nurkowy. To niebezpieczny sport, w którym może zdarzyć się wiele niespodzianek. Jesteśmy uzależnieni od sprzętu: butli tlenowej, ustników, a czasami nietrudno np. o zaplątanie się w sieci. Można wtedy spanikować, podobnie w sytuacji kiedy znajdujemy się w jaskini lub pomylimy głębię z kierunkiem wypłynięcia. Dive buddy musi być obok, żeby zobaczyć, co się dzieje, i pomóc w odpowiednim momencie. To taki anioł stróż. Kiedyś mojej koleżance automat oddechowy (urządzenie podające tlen) odmówił posłuszeństwa, wtedy podpłynęłam do niej, dałam własny, a sama korzystałam z zapasowego i wspólnie wypłynęłyśmy na powierzchnię. W takich momentach tworzą się przyjaźnie na całe życie – mówi Monika Gozdawa-Nocoń.
Nurkowanie to też technologia, która wspiera i zanurzenie, i wyjście na powierzchnię.
– Jestem konserwatywnym nurkiem, więc przekraczanie i łamanie granic nie jest dla mnie. Robię to dla czystej przyjemności i doświadczeń. Często pływam więc z dwoma komputerami. Jeden może być dokładniejszy, drugi mniej, a lubię mieć zapas czasu, żeby nie stresować się przy wynurzeniu – mówi menedżerka z DSV.
Inny punkt widzenia
W ostatniej dekadzie wyjeżdżała na nurkowanie nawet cztery razy do roku, a kiedy mieszkała na Florydzie, nurkowała co weekend. Potem zrobiła sobie półtoraroczną przerwę, ale już planuje odświeżenie umiejętności i wiedzy w Egipcie.
Najlepiej odpoczywa, nurkując w ciepłych wodach, gdzie może zrobić trzy lub cztery zanurzenia dziennie.
– Kuba zawsze będzie bliska mojemu sercu, bo to było pierwsze miejsce, gdzie nurkowałam po uzyskaniu licencji w 2016 r. Później było Galapagos i tamtejsze niesamowite żółwie. Malediwy zapierają dech w piersiach, a Meksyk, choć piękny i genialny do nurkowania, dla mnie jest zbyt zatłoczony. Teraz staram się wybierać miejsca, gdzie nie ma wielu nurków – wymienia Monika Gozdawa-Nocoń.
Dzięki wyjazdom poznaje wiele osób i miejsc, do których nie dotarłaby, podróżując w inny sposób.
– Często, wypływając łodzią, możemy dopłynąć do wysp, gdzie normalnie by się nie doleciało. W takie miejsca wybierają się tylko nurkowie. W trakcie takiego wypadu nie potrzebujemy wielu udogodnień. Liczy się dobre jedzenie, które często sami sobie łowimy, i miejsce do spania. W menu są świeżo przyrządzone ryby, sushi. Zawsze wracam z wyjazdów o kilka kilogramów cięższa. Po wyjściu z wody jest się głodnym, ale w trakcie tej aktywności nie spala się wiele kalorii – mówi Monika Gozdawa-Nocoń.
Dzięki nurkowaniu lepiej rozmawia jej się z ludźmi i łatwiej znajduje nić porozumienia.
– Wyjeżdżając z osobami z różnych środowisk, nauczyłam się widzieć i doceniać inny punkt widzenia. Możemy mieć odmienne zdanie na wiele tematów, ale łączy nas wspólna pasja. Przekładam to też na pracę. Uwielbiam robić burzę mózgów w swoim zespole. Doświadczenie służbowe pomaga mi też w zaplanowaniu wyjazdów. Często wiem wcześniej o opóźnieniach i mogę wtedy również szybko reagować i planować zmiany – mówi Monika Gozdawa-Nocoń.
Kiedy nie nurkuje, szuka spokoju i wyciszenia w swoim ogrodzie, który też jest jej pasją.
– Kocham sport, ale nie znalazłam dotąd żadnej dyscypliny, która zapewniłaby mi podobne doznania co nurkowanie. Substytutem jest więc własny ogród, który pomaga wypełnić czas między wyjazdami nurkowymi – podsumowuje Monika Gozdawa-Nocoń.