„Jak zdefiniować pojecie Europejskiego Modelu Społecznego? Czy istnieje jeden model społeczny w Unii Europejskiej? Czy też państwa europejskie różnią się zasadniczo w sposobie prowadzenia polityki gospodarczej i społecznej?
Czy możliwe jest utrzymanie obecnej formy państwa opiekuńczego?
W jaki sposób globalizacja i zmiany demograficzne wpływają na zdolność gospodarek do finansowego udźwignięcia kosztu utrzymania dotychczasowych zdobyczy socjalnych?
W jaki sposób należy reformować gospodarki europejskie w celu utrzymania wysokiej konkurencyjności, poprawy sytuacji na rynkach pracy, osiągnięcia wyższego tempa wzrostu gospodarczego i utrzymania podstawowych zdobyczy państwa dobrobytu?
Czy występuje konflikt pomiędzy efektywnością gospodarcza i sprawiedliwością społeczną?"
Wydawałoby się, że szczególnie zainteresowani powinni być tymi tematami nie tylko naukowcy, ale przede wszystkim politycy. Są tacy (LiD), którzy wyznają poglądy lewicowe lub centrowo-lewicowe. Oni szczególnie powinni chcieć wysłuchać tego, co naukowcy mają do powiedzenia o możliwościach realizacji lewicowych ideałów. Są też jednak i zwolennicy „Polski solidarnej". Ich to też, z tego samego powodu, powinno interesować. Są wreszcie zwolennicy „Polski liberalnej", którzy już wiedzą, że muszą zrezygnować z części swoich pomysłów, jeśli chcą wygrać następne wybory. Powinni posłuchać, jakie mają możliwości.
A jakie były realia? Owszem, na liście było kilku polityków LiD, ale się nie pojawili (a skoro byli na liście to znaczy, że potwierdzili swój udział), a jeden z bardzo prominentnych działaczy wyszedł tuż przed rozpoczęciem konferencji. Dariusz Rosati i Jerzy Hausner byli prelegentami, więc nie traktuję ich jako polityków. Jedno można tylko zaliczyć na plus politykom LiD - wyrazili zainteresowanie tematem. Pozostałe partie nie przysłały nikogo! A nie uwierzę, że nikt z PiS, PO czy z PSL (Waldemar Pawlak jest znanym pasjonatem gospodarki i rynków) nie dostały zaproszenia. Nawiasem mówiąc, z tych, którzy przyszli, 2/3 opuściło konferencję już po 2 godzinach (trwała godzin 6), a zaręczam, że prezentacje i dyskusje były niezwykle ciekawe. Zupełnie dobiło mnie to, że siedziałem obok osoby do niedawno jeszcze zajmującej ważne stanowisko w bardzo ważnej firmie. Wytrwała 6 godzin. To plus. Ale poświeciła je na pogawędki z sąsiadami i nie słyszała ani słowa z tego, co mówili prelegenci. Chyba dobrze, że nie jest już VIP-em... Generalnie widać, że polityków interesuje wszystko (teczki, stopnie z religii, lektury itp. itd.) tylko nie gospodarka i nie to, co mają na ten temat do powiedzenia mądrzy ludzie. To bardzo smutna konstatacja, ale niestety prawdziwa. Nic dziwnego, że w komitecie ds. EURO 2012 siedzą sami politycy - po co im fachowcy? No dobrze, wyzłośliwiłem się, a teraz ad rem. To, co napiszę poniżej proszę traktować jako luźne uwagi, a nie poważne omówienie całej konferencji. Ani nie mam odpowiedniej wiedzy, żeby takiego podsumowania w odpowiedzialny sposób dokonać, ani blog nie jest miejscem na takie podsumowania.
Bardzo ciekawe było wystąpienie profesora Marka Góry (jednego z twórców reformy systemu emerytalnego). Nie znam się na systemach emerytalnych i być może dlatego szczególnie zapamiętałem to, co w bardzo obrazowy sposób mówił profesor. Twierdzi on, że obowiązujące w krajach europejskich systemy są swoistymi piramidami finansowymi i to wydaje się być oczywiste. Pracujący składają się na emerytury wypłacane emerytom. Wszystko działa, jeśli tych pracujących jest dużo a emerytów mało. Od wielu lat sytuacja się jednak zmienia. Poza tym systemy emerytalne tworzone były w końcu XIX wieku, kiedy to długość życia była dużo mniejsza niż teraz, a kobiety praktycznie nie pracowały. Są to więc typowo „męskie" systemy. Teraz, kiedy długość życia znacznie się wydłużyła, kobiety mają olbrzymi udział w rynku pracy, a dzieci rodzi się coraz mniej pojawił się duży problem. Niedługo po prostu zabraknie pieniędzy, bo budżet nie jest z gumy, a składki nie mogą być w nieskończoność podwyższane. Wniosek jest oczywisty, systemy emerytalne muszą zostać zreformowane. Na przykład wydaje się pewne, że wiek przejścia na emeryturę musi zostać podniesiony i to bardziej podniesiony dla kobiet. A i tak będziemy dostawali mniejsze emerytury niż poprzednie pokolenia. Kto o tym, oprócz naukowców, w Polsce myśli?
Ciekawa była prezentacja wyników badania opinii publicznej przeprowadzanego przez Polską Grupę Badawczą. Na przykład aż 45 procent ludzi uważa, że lepiej, żeby na rynku pracy były mniejsze trudności ze znalezieniem pracy, ale pod warunkiem, że pracodawca może łatwiej zwolnić pracownika. Tylko mniej niż 1/4 jest przeciwnego zdania. Na pozór wydaje się, że ta większość jest logiczna, ale dziwi mnie to, że ludzie nie zastanawiają się, co to znaczy „pracodawca może łatwiej zwolnić pracownika". 1/3 badanych najwidoczniej miała te same wątpliwości, bo dopowiedziała „nie mam zdania". Nie zdziwmy się jednak, jeśli powołując się na tego typu badania politycy niedługo zmienią kodeks pracy w kierunku jego „uelastycznienia", które nie będzie niczym innym jak tylko daniem pracodawcom wolnej ręki w zwolnieniach. Bardzo podobne proporcje widać w odpowiedzi na pytanie „czy system podatkowy „100 z 1000 i 200 z 2000" jest sprawiedliwy?". To oczywiście zawoalowane pytanie o podatek liniowy. Czy badani odpowiedzieliby tak samo, gdyby je nieco przeformułować? Na przykład tak "czy system podatkowy „190 z 1000 i 3800 z 20.000" jest sprawiedliwy (obecnie mamy system „190 z 1000" i 8.000 z 20.000"?". Ten dodatek jest oczywiście uproszczeniem, ale nawet, gdyby podać prawdziwe dane to i tak jestem przekonany, że ilość zwolenników zmiany gwałtownie by spadła.
Ostatnią ciekawostką była odpowiedź na pytanie „czy zgadzasz się na opłatę 5 zł. za wizytę u lekarza w zamian za lepsze usługi zdrowotne?". Wydawałoby się, że duża większość odpowie tak. Wszak 5 złotych to tak mało... Okazało się, że Polacy są w dużej części rozsądni. Co prawda 45 procent powiedziało rzeczywiście „tak", ale aż 40 procent powiedziało nie. Odpowiadającym „tak" pewnie śnił się szpitalny, jednoosobowy pokój z telewizorem za 5 złotych. Mówiący „nie" obawiali się tego, czego można się rzeczywiście obawiać - opłaty pozostaną a standard obsługi się nie zmieni. Tutaj też widać, że pytanie było dosyć tendencyjne. Przecież zupełnie inną odpowiedź otrzymalibyśmy, gdyby zamiast 5 złotych zapytano o 25 złotych lub nawet przy 5 złotych sprecyzowane byłoby, co za to płacący otrzyma. Prawda, jak łatwo można manipulować badaniami tego typu?
Przy okazji prezentacji dotyczącej systemów podatkowych padł ciekawy głos z sali. W Estonii i Irlandii firmy nie płacą (Estonia) lub płaca zmniejszone o 50 procent (Irlandia) podatki od zysków, jeśli przeznaczają je na inwestycje. Dzięki temu inwestycje błyskawicznie rosną, co utrzymuje rynek pracy w dobrej kondycji. Podobny system obowiązywał w Polsce w latach 1994 - 1997. Od części zysku przeznaczanej na inwestycje nie płaciło się 40 procent podatku, a tylko 20 procent. Inwestycje rosły po kilkanaście procent rocznie, a stopa bezrobocia spadła wtedy z 17 do 9,5 procenta. Oczywiście nie był to jedyny czynnik wspomagający inwestycje i rynek pracy, ale z pewnością nie był nieistotny. I komu to przeszkadzało? Prowokacyjnie zapytam: czy nie lepiej było wprowadzić system proinwestycyjny zamiast obniżać po prostu podatek z 27 do 19 procent? A z całą pewnością warto teraz myśleć w tym właśnie kierunku zamiast opowiadać o zmniejszeniu podatków dla biznesu.
To tyle na temat konferencji, która powinna być szeroko omawiana, a wydaje się, że interesowała jedyne profesurę oraz kilkunastu uczestników i nieliczne media.