Kontrofensywę naturalnie rozpoczął od Krymu, gdzie jego gry wojenne cieszą się autentycznym poklaskiem. Nawet na kijowskim Majdanie nie da się ominąć niewygodnego drobiazgu — wszak Krym i za czasów carskich, i w ZSRR jako autonomiczna republika/obwód należał do Rosji. Dopiero 19 lutego 1954 r. kaprysem kacyka Nikity Chruszczowa został sprezentowany Ukrainie. Gdy wszystko kisiło się w jednym kołchozie, a granice wewnętrzne miały znaczenie jak granice stanów USA — problem nie istniał.
Nad stolicą Ukrainy góruje pomnik Matki Ojczyzny, jak w innych radzieckich Miastach Bohaterach. Jako chichot historii zawsze postrzegałem pewną okoliczność. Otóż stumetrowa niewiasta trzyma miecz i tarczę, oczywiście z herbem ZSRR, skierowane na… wschód, osłaniając Kijów od Moskwy. Przyczyna jest naturalna — gród leży na wysokim, zachodnim brzegu Dniepru. W czasach radzieckich anomalii nikt nie zauważał, potem była topograficzną ciekawostką, ale od kilku dni nabrała dramatycznej symboliki, jak wszystko w Kijowie.
Mocarstwową reakcją Władimira Putina świat jak zwykle jest zaszokowany. Najbardziej ten, który siedem lat temu na sesji MKOl dał się kupić i powierzył mu — bo to Putinowi osobiście, a Soczi w dalszej kolejności — organizację pokojowego święta. Teraz w spóźnionej reakcji zapewne zostanie zbojkotowany w tymże Soczi szczyt G8. Niewiele, ale zawsze coś. Bo np. na trwałe usunięcie Rosji z owych szczytów, jako niespełniającej kryteriów państwa wysoko rozwiniętego gospodarczo, nikt się ze strachu nie poważy…