W piątek rząd ustami ministra Władysława Kosiniaka- Kamysza rzucił pomysł, by po wznowieniu prac komisja zajęła się postulatami zgłoszonymi podczas Ogólnopolskich Dni Protestu. Ale liderzy trzech central uznali, że czas dla rządu był właśnie wtedy, gdy związkowcy pukali do ministerstw z postulatami i byli przyjmowani na poziomie urzędników. Konfrontacja weszła zatem w fazę prestiżowo-obrażalską, z której najtrudniej się wycofać.
W tunelu dialogu społecznego pojawiło się jednak światełko. Wobec zacietrzewienia dwóch boków trójkąta, związkowego i rządowego, zdecydowanie powinien ożywić się trzeci. Podczas protestów w Warszawie organizacje pracodawców przyjęły wygodną taktykę przeczekania, dlatego nie odpowiedziały na związkowe zaproszenie do merytorycznych debat w miasteczku przed Sejmem. Obecnie, gdy emocje chwilowo opadły, najwyższy czas na kontakty dwustronne, bez rządu. Ewentualne wypracowanie stanowiska pracodawców i związkowców miałoby dla władzy zupełnie inny ciężar gatunkowy. Przydałaby się praktyczna wymiana konkretnych argumentów np. o możliwości uelastycznienia czasu pracy — z naciskiem na możliwość — albo o znaczeniu płacy minimalnej.
Notabene temat płacy minimalnej wypłynął także w Niemczech podczas kampanii przed wyborami do Bundestagu. Największy partner gospodarczy Polski w ogóle nie zna takiej kategorii powszechnie obowiązującej. Chociaż ostatnio władze wprowadzają minimalne stawki w wyjątkowych branżach. Co do zasady na poziomie federalnym kanclerz Angela Merkel jest jednak generalnie przeciwna, odsyłając związkowców do dwustronnego porozumiewania się z pracodawcami. Formuła państwowej komisji trójstronnej jest dla niej abstrakcją…