Pandemia strachu

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2020-03-17 12:13

Pisanie komentarza w obecnej sytuacji wydaje się być czysto jałowym zajęciem. Przecież za parę minut to, co napisałem może być niekatulane, a wszelkie prognozy można sobie zachować na spokojniejsze czasy, bo jest prawie stuprocentowe prawdopodobieństwo tego, że będą chybione. Jeśli tak jest to dlaczego piszę? Pewnie dlatego, że myślę, iż mam coś do powiedzenia, ale nie zdziwię się, jeśli czytelnicy powiedzą, że to „coś” nie ma sensu.

Na początku małe zastrzeżenie – od 17.03 nie jestem już w sztabie Szymona Hołownie. Nadal go popieram, ale zdecydowanie zastrzegam, że wszystkie poglądy, żale i krytykę należy kierować tylko i wyłącznie do mnie. Dla porządku: wycofałem się z powodów osobistych, nie z powodu stanu zdrowia. Podczas pisania tekstu byłem zdrowy.

Wróćmy do pandemii. Nie będę opisywał co się do tej pory wydarzyło i jaka katastrofalna przecena miała miejsce na giełdach (na Wall Street około 30% - do wtorku 17.03 przed południem).  Nie będę też stawiał wróżb, bo zbyt wiele jest niewiadomych. Postaram się tylko opisać w dużym skrócie powody giełdowego zawału i możliwe drogi wyjścia.

Przede wszystkim uważam, że sama epidemia, gdyby wydarzyła się 30 lat temu, nie miałaby tak katastrofalnych skutków. Nie było Internetu, nie było globalizacji, wszystko działo się dużo wolniej, trudno było wzbudzić panikę. Teraz jest to banalnie łatwe. Do tego czynnika dołożył się drugi, czyli nieodpowiedzialne zachowanie Arabii Saudyjskiej i Rosji, które doprowadziły do wojny cenowej, która z kolei przeceniła ropę potężnie szkodząc krajom zależnym od surowców.

Trzecim czynnikiem było zachowanie polityków, którzy napędzani paniką społeczeństw zamrozili gospodarki swoich państw. I jest to czynnik chyba najważniejszy. Pandemia choroby zamieniła się na pandemię strachu. W tej sytuacji inwestorzy giełdowi rozpoczęli przecenę akcji, bo przecież nie wiedzieli jak długo potrwa stan zamrożenia aktywności gospodarczej i jak się to odbije na gospodarce całego świata. A najgorsza dla giełd akcji jest przecież niepewność.

Nic dziwnego też, że w końcu podziałało powiedzenie z Wall Street „cash is king” (po polsku w wolnym tłumaczeniu to brzmiałoby „gotówka jest królową”). Nie tylko złoto ulegało przecenie (bitcoin też, ale to jest kasyno). Przecenie ulegały w końcu (16.03) również obligacje - nie tylko polskie, również uważane za bezpieczne niemieckie (rentowności wzrosły). Jedynie obligacje USA zachowywały status bezpiecznej przystani.

Odnotować trzeba, że są dwa kraje, które stosując środki ostrożności starają się szkodzić gospodarce w minimalnym zakresie. To Wielka Brytania i Szwecja. Łatwe do znalezienia są opisy działania tamtych rządów. Oczywiście panika społeczeństw i to, że te dwa rządy są odosobnione w swoich działaniach muszą w końcu i tam uruchomić paniczne regulację. A szkoda, bo za parę miesięcy moglibyśmy sprawdzić, czy lepszy jest model anielsko szwedzki czy reszty świata.

Pewne jest bowiem, że z zamrożenia gospodarki będziemy się długo leczyli. Oczywiście wszystko zależy od tego jak długo to będzie trwało. Jeśli np. miesiąc to dramatu nie będzie, ale jeśli dłużej to jestem więcej niż pewien, że społeczeństwa przyzwyczają się do tego, że obecna jest i będzie w przyszłości nowa choroba i zaczną się buntować. Może to źle brzmi, na pewno źle, ale jeśli zastosować odpowiednie leczenie i szybką wykrywalność (jak w Niemczech) to śmiertelność wśród zakażonych jest dobrze poniżej 0,5%, czyli bliska śmiertelności z powodu grypy.

Oczywiście, należy chronić seniorów (do których i ja się zaliczam), bo to oni i to ci, którzy mają inne choroby umierają. Ale paraliżować gospodarki przez wiele miesięcy po prostu się nie da, bo ludzie utracą środki do życia i rozpocznie się bunt, lub wręcz rewolucja. Zakładam, że za 2-3 tygodnie (jeśli ten paraliż tak długo potrwa) pojawią się pierwsze odruchy buntu.

Co może poprawić sytuację? Oczywiście teoretycznie powinny akcje banków centralnych, ale paniczne działania Fed, który dwa razy nieoczekiwanie i drastycznie (do zera) obniżył stopy procentowe i uruchomił potężne poluzowanie ilościowe doprowadziły jedynie do paniki. Zresztą w sytuacji, kiedy gospodarka nie działa, a płynność w sektorze finansowym jest w miarę normalna to tania gotówka niewiele pomoże.

Teraz liczymy przede wszystkim na impuls fiskalny, czyli potężne zasilenie gospodarki w środki które ją podkręcą (np. inwestycje) oraz w ograniczenie wszelkiego rodzaju płatności danin i kredytów. To oczywiście będzie kosztowało. Mówi się o wydatkach rzędu 5% PKB poszczególnych krajów. W Polsce to ponad 100 mld złotych i w ten sposób budżet bez deficytu (ułuda takiego budżetu) pójdzie do kosza, a Polska, ale nie tylko ona, zwiększy zadłużenie.

Pozostaje pytanie: czy to pomoże? Według mnie tak, jeśli gospodarki ruszą za dwa, trzy tygodnie. Jeśli mrożenie gospodarki potrwa dużo dłużej to okaże się, że nic nie pomaga, a wtedy zobaczylibyśmy coś na kształt Wielkiej Depresji z lat 30. XX wieku. Trzeba trzymać kciuki za to, żeby drugi scenariusz (na razie mało prawdopodobny) się nie ziścił.