Partnerstwo wschodnie jest jedynym przedsięwzięciem Unii Europejskiej, realizowanym z inicjatywy Polski (wspomogła nas Szwecja). Od początku idzie opornie, a najnowszy sygnał tylko potwierdza, że to orka na ugorze.
Objęte są nim m.in. Azerbejdżan i Armenia, których konflikt o Górny Karabach można porównać z izraelsko-palestyńskim. W roku 2004 w Budapeszcie, podczas kursu NATO w ramach „Partnerstwa dla pokoju”, azerski porucznik Ramil Safarow uciął głowę śpiącemu porucznikowi ormiańskiemu Gurgenowi Markarianowi.
Węgierski sąd skazał mordercę na dożywocie. Ale ponieważ premier Viktor Orban ostatnio zabiega o azerską ropę, w miniony piątek Safarow został odesłany do Azerbejdżanu, niby na resztę odsiadki. Prezydent Ilham Alijew natychmiast mordercę ułaskawił i za wykazany na kursie NATO heroizm awansował na majora. Oburzona Armenia zawiesiła stosunki dyplomatyczne z Węgrami.
Cała sprawa kapitalnie ilustruje, jak standardy unijne pasują do wschodnich. Osobną kwestią jest paliwowo- -moralny relatywizm premiera Węgier. Ale po tragedii z Budapesztu zarówno NATO, jak i UE wyciągnęły praktyczne wnioski.
Zapraszani czasem władcy Azerbejdżanu i Armenii usadzani są przy stole jak najdalej od siebie. Rok temu w Warszawie całkowita separacja obowiązywała nie tylko na politycznym szczycie partnerstwa wschodniego, ale nawet na regionalnym spotkaniu organizacji pracodawców. Ot, tak na wszelki wypadek…