Głównie dlatego, że jest autentyczną decyzją rezygnacyjną samego zainteresowanego, a nie wyrzuceniem go pod pozorami złożenia dymisji wymuszonej czy wręcz pogorszenia się stanu zdrowia. Notabene w 2013 r. Jarosław Gowin otrzymał nauczkę — ze stanowiska ministra sprawiedliwości został przez Donalda Tuska wyrzucony, dopiero później z PO odszedł faktycznie sam. Być może w obecnym kryzysie postanowił uprzedzić rozwój wydarzeń, wszak otrzymał ostrzeżenie, by pamiętał, komu zawdzięcza stanowisko. Sygnał nadał najwyższy władca — Jarosław Kaczyński.

Do chwili wysłania tego tekstu nie miałem pojęcia, czy Jadwiga Emilewicz otrzyma stanowisko wicepremiera. Poza zarekomendowaniem minister rozwoju przez Jarosława Gowina nie ma przecież jakiegokolwiek powodu do awansu. Prezes PiS nigdy nie gwarantował przystawkom takiego prestiżu. Co prawda szef Porozumienia wicepremierem był, ale Zbigniew Ziobro, wódz Solidarnej Polski, od pięciu lat musi ciężko znosić rangę jedynie ministerialną. W polskich realiach wicepremier bez jednoczesnego kierowania jakimś resortem ma decyzyjność zerową — nie może wydawać rozporządzeń. W ogóle potrzebny jest tylko jeden wice do fizycznego zastąpienia premiera, w obecnym rządzie było aż trzech, zaś pozostało dwóch.
Powodem wolty Jarosława Gowina stała się jego niezgoda na forsowanie przez PiS wyborów prezydenckich. Głośno wypowiedział świętą prawdę, że 10 maja są one absolutnie nierealne. Jednak jeszcze bardziej księżycowy jest rzucony przez odchodzącego wicepremiera pomysł gwałtownej nowelizacji Konstytucji RP w celu przedłużenia kadencji Andrzeja Dudy o dwa lata, ale z wykluczeniem jego powtórnego kandydowania w 2022 r. Marchewką miałyby być dwa lata dodane bez wyborów, natomiast kijem — zabranie trzech z ewentualnej drugiej pięciolatki. Na dodatek wszystko to miałoby wejść w życie wstecznie, bo dotyczyłoby kadencji 2015-20.
Najwyższy władca wydał jednak rozkaz przeprowadzenia wyborów w maju dosłownie za wszelką cenę. W pierwszym poniedziałkowym podejściu nie dało się wprowadzić specustawy do porządku obrad Sejmu ze względu na remis 228:228, przy 3 wstrzymujących się i 1 niegłosującym pośle PiS, który… spóźnił się ze zdalnym wciskaniem guzików, system był już nieaktywny. Ale od czego wniesienie kolejnego, ciut poprawionego projektu oraz kolejne głosowanie. Specustawa jest tak chaotyczna i w wielu punktach niespójna z Kodeksem wyborczym, że — przy założeniu realnego wejścia jej w życie około 7 maja — zrealizowanie głosowania wyłącznie korespondencyjnego 10 maja jest absolutnie niewykonalne. Ale 17 maja — owszem. Zgodnie z Konstytucją RP wybory (mowa o pierwszej turze) muszą się odbyć — przy niewprowadzeniu stanu nadzwyczajnego — w którąś z niedziel: 3, 10 lub 17 maja. Pierwsza, pokrywająca się ze świętem narodowym, z góry odpadła. Zarządzając wybory, marszałek Sejmu wybrała drugą niedzielę, co w lutym było oczywistością. Trzeci termin w stanie epidemii niespodziewanie stał się kalendarzowym odwodem PiS. Nagła zmiana terminu w czasie kampanii zasługiwałaby na Trybunał Stanu dla marszałek Sejmu, ale specustawa umożliwi wszystko…