Nadzieję na możliwość jakiegokolwiek wpływu na cokolwiek. W poprzednich kadencjach przed maratonami głosowań nad ustawami sekretarze klubów przygotowywali dla swoich posłów szczegółowe ściągawki, jak wciskać guziki przy konkretnych poprawkach. Tym razem będzie to potrzebne jedynie partii rządzącej, ponieważ wszyscy inni mogą głosować właściwie dowolnie, bo na nic i tak nie mają wpływu. O czym boleśnie już przekonało się Polskie Stronnictwo Ludowe, które nie dostało fotela wicemarszałka Sejmu.

Tryb złożenia konstytucyjnej dymisji przez odchodzącą premier potwierdził, że naprawdę był na to najwyższy czas. Nieprzyjmująca do wiadomości przyczyn wyborczej porażki rozżalona Ewa Kopacz pożegnała się ze stanowiskiem w sposób nieznany wcześniej w podobnych okolicznościach. Bardzo zadziornie przedłużyła kampanię wyborczą. Tym większym dla niej szokiem stała się wkrótce potem porażka w rywalizacji ze Sławomirem Neumannem o szefostwo klubu PO. Okazało się, że większość partyjnych towarzyszy miała jednak dosyć jej stylu „ja, ja, ja”. Co prawda Donald Tusk również preferował „jajajajowanie”, ale naśladownictwo nauczyciela przez uczennicę pozbawioną charyzmy przechodziło momentami w parodię.
Kadencję zainaugurował też Senat, czyli odtworzona w 1989 r. druga izba o uprawnieniach zdecydowanie mniejszych od Sejmu. Otwierający posiedzenie prezydent Andrzej Duda popisał się utytułowaniem Senatu, bez jakiejkolwiek podstawy konstytucyjnej, „izbą wyższą”. Dawny magnacki Senat owej pozycji pozbawiła już w 1791 r. Konstytucja Trzeciego Maja, która zrównała Izbę Poselską i Izbę Senatorską. Prawna równość dwóch izb stanowi fundament także obecnej Konstytucji RP, obowiązującej od 1997 r. Ale cóż, widocznie na mity i niewiedzę nie ma lekarstwa.