Można dotrzeć z Bawarii do Turynu w dziesięć minut? Oczywiście. Ale pod warunkiem, że nie zrobisz przerwy w Szwecji. A Szwecja aż się o to prosi. Pięknie się prosi. Jeszcze Francja. Też piękna. I Japonki bym nie wygonił... Dobra. Nie da się w dziesięć minut. Wszystko przez te przerwy.
Cierpienie ze zrozumieniem
Dziwna geografia? Że z Niemiec do Włoch przez Szwecję i Japonię? A co ja poradzę, że tak to w Genewie poustawiali? I żeby było jasne: nie chodzi o nowy pakt regulujący kształt granic na świecie, będący odpowiedzią na napiętą sytuację na Ukrainie. O targi motoryzacyjne w Genewie idzie. I wystawy poszczególnych producentów. I o ból duszy chodzi. Starość, żal i tęsknotę. Gorycz, którą można zaleczyć wyłącznie na szwedzkim łonie. Przyrody. Ale zacznijmy od łona niemieckiego. I jeszcze jedno — artykuł, nawet w „PB Weekendzie”, to za mało, by choć z nazwy wymienić genewskie premiery. Pozostanę więc przy tych, które wzbudziły jakiekolwiek emocje. Pierwsze było BMW. Otóż Bawarczycy pokazali auto o nazwie: BMW 2 Active Tourer. Samochód, który swoją osobowością przytłoczył wszystko inne na stoisku BMW. Ponieważ i ja byłem na tym stoisku, przytłoczył i mnie. Rodzinny van o napędzie na przednie koła. PRZEDNIE KOŁA! VAN! Tak, wciąż piszę o BMW. Całość przypomina bardziej Kię Carens niż produkty bawarskiej legendy tylnego napędu, sportowego ducha, luksusu z domieszką ekstrawagancji i radości z jazdy. Czuję, jak do oczu cisną mi się łzy. — Przecież ludzie, którzy potrzebują takich samochodów, też chcą mieć możliwość wybrania BMW — słyszę za plecami. To prawda. Zdaję sobie również sprawę, że ogromna większość właścicieli BMW 1 jest przekonana, że ich auto jest ciągnięte, a nie pchane. Rozumiem biznesowe uzasadnienie tego samochodu, widzę przed nim perspektywy (klientela Mercedesa klasy B będzie miała wybór), ale i tak czuję się źle. Zdradzony. Coś pękło. Do tego stopnia, że nie ucieszyły mnie pachnące nowością BMW M3 i M4, które powróciły do korzeni. Prężyły bowiem sześciocylindrowe rzędowe (431 KM), a nie widlaste ośmiocylindrowe (jak poprzedniczka) muskuły. Nawet światowa premiera pięknego BMW 4 Gran Coupe mnie nie pocieszyła. Ani zawadiacka seria 2. Jak się czułem? Zdradzony i porzucony. Czy polubię BMW 2 AT? A czy lubi się kochanka żony? I to takiego, który jest bogatszy? I powoli chce przemeblować twój świat? Nie oszukujmy się. Furtka przedniego napędu w BMW została uchylona i niechybnie wpełzną przez nią kolejne przednionapędowe modele. Wszak BMW AT opiera się na nowej płycie podłogowej. A ta będzie wykorzystywana szerzej. Może nowa X 1? Zgoda. Mini (marka należy do BMW) też mają przedni napęd. I są świetne. Ale BMW to nie Mini. BMW było moją świątynią. A 2 AT to jakby ktoś powiesił ikonę w szatni. To ponad moje siły. Rozumiem decyzję BMW, więc BMW proszę o zrozumienie mnie. Cierpię. W kąciku. W piżamce. Pleckami do wszystkich.
Marynowany imbir
Zmieniam środowisko na… niemieckie. Ale dla oczyszczenia „kubków poznawczych” zrobię przerwę przy skandynawskim stoisku. Volvo. To, co tam pokazują, działa na mnie jak marynowany imbir na pożeracza sushi. Jest po staremu. Znaczy po nowemu, ale wiernie. Poza kilkoma nowościami, obok których przechodzę obojętnie (nowy silnik, nowa limitowana seria), jest ona — wizja. Zamknięta w pięknym samochodzie. Volvo Concept Estate. Dziwny, ale piękny i co najważniejsze — wierny tradycji marki. To dwudrzwiowe kombi. Auto nawiązuje do jednego z najbardziej udanych modeli koncernu — P 1800. Nietypowy pojazd mimo zaburzonych proporcji zachowuje harmonię. Długa maska, dynamicznie narysowane reflektory i znajdujące się pod nimi wloty powietrza, a także zdecydowane przetłoczenia w tylnej części i po bokach nie pozwalają przejść obojętnie. Chiński kapitał i chęć znalezienia nisz nie zabiły skandynawskiego ducha w Volvo. Gdzie tam Volvo do BMW — pomyślicie.
Zgoda. Marka rzeczywiście zawieszona jest gdzieś między segmentem premium a rynkiem aut popularnych. Ale w zawieszeniu tym się nie gubi. Pozostaje wierna szwedzkiej linii. I jeśli ktoś ją lubi, nie będzie zawiedziony. Jest szwedzka jak Ikea. I do tego nowoczesna. Magnetyzujące reflektory, krągłości i przepiękny harmonijny tył. Do tego jasna tapicerka w kratkę. Niczym warkocz niebieskookiej piękności. Wszystko to sprawia, że Volvo mnie w tym roku oczarowało i zauroczyło. Warto dodać, że to tylko koncept. Czyli obietnica. Wiele elementów pokazanych w tym aucie ma znaleźć się w nowym XC 90, które zadebiutuje na jesieni w Paryżu. Będzie równie doskonałe wizualnie? Nie mam pojęcia. Oby. Wracam do Niemiec.
Poduszki na lewą stronę
Mercedes. Ta szacowna marka wybrała Genewę ma miejsce światowej premiery klasy S w nadwoziu coupe. Linia zacna i zgodna z nową mniej konserwatywną stylistyką. W środku? Cóż, to pierwsze na świecie auto z „widzącym zawieszeniem” — Magic Body Control — wzbogaconym o funkcję pochylania na zakrętach. S Coupe „kładzie się” na zakrętach jak motocyklista albo narciarz. Ważne, że zadaniem tej funkcji nie jest umożliwienie osiągania większych prędkości, ale zwiększenie komfortu. Oczywiście nowości w aucie jest więcej. Ale nie mamy na nie miejsca. Sęk w tym, że aby je poznać, musisz mieć co najmniej 500 tys. zł, dużo czasu (oczekiwanie ponad pół roku) i potrzebę posiadania przeogromnego coupe. Obok wdzięki prezentuje klasa C. To jej europejski debiut (światowy odbył się na początku roku w USA). Nie wiem, jak jeździ. Ale jeśli tak jak wygląda, jest cudownie. Bez wątpienia Mercedes zarzucił konserwatywny styl. Idziemy dalej. Francja.
Zważywszy na to, że w „PB Weekendzie” piszemy raczej o drogich autach, nie powinienem podchodzić do tego stoiska. Ale co mi tam. Citroen Cactus zasługuje na dwa zdania. Po pierwsze dlatego, że jest ciekawy (nie ładny, ale ciekawy), po drugie dlatego, że ma (a raczej też ma) poduszki powietrzne na lewą stronę. To crossover, którego drzwi są obite wypełnionymi powietrzem panelami z wytrzymałego tworzywa. Ich zadanie główne — minimalizować tzw. uszkodzenia parkingowe. Dodają też niecodziennego wyglądu. We wnętrzu poza dwoma dużymi wyświetlaczami są dwie kanapy. Przednie fotele — oddzielne — sprawiają wrażenie siedziska rodem z lat 60. O cenach nic nie wiemy. Plotka głosi, że mają startować z niższego pułapu niż ten, z którego startują ceny Citroena C4.
Pora iść dalej. Jeszcze rzut oka na Szwecję i jestem gotowy.
Podwójne nawiasy bez imprezy
Idę do Subaru. Po drodze nowe Ferrari California T (T znaczy, że to kabriolet), piękna Alfa Romeo 4C Spider (Spider znaczy to samo co T w Ferrari) oraz nowiutki i poniekąd przełomowy Jeep Renegade. „Poniekąd przełomowy”, ponieważ zbudowany na bazie Fiata 500 L. Wygląda lepiej niż „dawca”. A skoro już przy „dawcy” jesteśmy. Stoisko Fiata przeraża. Nowe wersje tego samego to strasznie mało. Tym bardziej, że to kolejne targi, na których marka Fiat nie pokazuje niczego, na co warto popatrzeć. Widocznie praca z amerykańskimi markami, które od jakiegoś czasu należą do tego koncernu, pochłania tyle energii, że nie starcza jej na markę, od której wszystko się zaczęło. Może i ludzie nie chcą już fiatów… tak czy inaczej szkoda. Docieram do Subaru. Zza białej ścianki działowej powoli wyłania się niebieski samochód. Z każdym moim krokiem jest go więcej i z każdym rośnie przekonanie, że jest bardzo dobrze. Subaru WRX STI to ikona (dobrze napisałem, to już nie jest Impreza WRX STI). To auto (znaczy nie to, co tu stoi) nie wygrało może tylu rajdów co Lancia Delta Integrale, ale zajęło miejsce jednego z ulubionych pojazdów fanów tego sportu. Jestem takim fanem. I poza BMW Subaru jest moją ulubioną marką (wybrałem Subaru też dlatego, że na BMW mnie nie stać). Oglądam zatem uważnie. Nowy WRX STI stracił Imprezę w nazwie, ale będzie miał to samo 2,5-litrowe serce (bokser, 300 KM i 407 Nm). Przekonują też, że będzie bardziej bezkompromisowy, bezpośredni i dziki. O ile informacja o większym bagażniku (o 40 l) może nie zainteresować, o tyle to, że będzie tańszy od poprzednika już tak. Niestety, jeszcze nie wiadomo jak bardzo. Więc na jedno wychodzi. Genewski salon może przyprawić o oczopląs. I przyprawia. Zapewnia też czysto pornograficzne doznania. Porsche 911 Targa. Sposób, w jaki w tym aucie otwiera się dach, dostarcza emocji podobnych tym, jakie towarzyszą mężczyznom oglądającym filmy dla dorosłych. Ma też inne konotacje z pornografią. Większość oglądaczy na oglądaniu poprzestanie. Niestety. Na koniec zejdźmy na ziemię. Dla ochłonięcia. Po dawkach pozytywnych i negatywnych emocji pora na trojaczki. Małe autka miejskie od PSA i Toyoty (Citroen C1, Peugeot 108 i Toyota Aygo). To już drugie ich wcielenie. Tym razem z zewnątrz zupełnie do siebie niepodobne. Technicznie niemal tożsame. Który najlepszy? Ano… czwarty. Najsłodszy słodziak na tegorocznych targach. Renault Twingo. Owszem, nie ma nic wspólnego z trojaczkami. Ale robi wrażenie (jeśli ktoś lubi takie auta). Ma tylny napęd (zygu, zygu, marcheweczka BMW!), silnik z tyłu i — to już moja opinia — jest śliczny.
Czy odniesie sukces? Będziemy w stanie wyrokować, jak się nim przejedziemy. Na razie możemy wyrokować, że podobnie będzie wyglądał nowy Smart Forfour, którego premiera niebawem (oba auta powstawały na podstawie tego samego projektu). Na dziś wystarczy. Czas odpocząć. Oczywiście w Szwecji. W Szwecji jest pięknie i po staremu. Ale nie tylko dlatego. Volvo jako jedna z trzech firm (obok Mercedesa i Ferrari) wybrała Genewę na premierę czegoś zupełnie niesamochodowego. Systemu operacyjnego. Nazywa się CarPlay i jest znanym fanom produktów firmy Apple systemem iOS. Tak, proszę państwa, samochody z każdym rokiem mają coraz więcej funkcji i coraz śmielej doganiają możliwościami smartfony. Co jednak zrobić, by obsługa tych udogodnień nie wymagała montażu setek przycisków na kokpicie? Rozwiązaniem jest m.in. taka współpraca. Zatem modele Ferrari, Volvo i Mercedesa będą poza silnikami wykorzystywały Apple CarPlay. Rozwiązanie to sprawi, że samochód będzie spełniał rolę iPada, iPhone’a i iPoda. Wszystkie funkcje będą dostępne za pośrednictwem dużego ekranu dotykowego. Dlaczego Apple? Producenci, którzy się na ten system zdecydowali, mówią o jego intuicyjności. Część z nich (Mercedes) szybko dodaje, że Android będzie następnym krokiem.
Twarz w lustrze
Kończę. Pochylony nad barowym blatem (żeby nie było: espresso piłem) w stoisku Volvo, wpatrzony w mój motoryzacyjny imbir lub jak kto woli południk, zastanawiam się nad tym wszystkim, co dziś widziałem. Widziałem zdradę (choć uzasadnioną), film pornograficzny i czterech bliźniaków, z których tylko trzech to bracia. Poza WRX STI, otwieraniem dachu w Porsche i Cactusem nic mi się nie podobało. Zaczyna docierać do mnie, że powoli wyrastam z tego świata. Że wolałbym oglądać targi z lat 60. lub 70. Że w lustrze zamiast powiększającej się łysiny i coraz mniej błyszczących oczu chętnie odnalazłbym tego śmiesznego gościa o gniadej czuprynie i naiwnym, maślanym spojrzeniu. Nie da się. I niby to akceptujesz. Ale jak bardzo nie chcesz, wiesz tylko ty. I ja. Gdzie jest moja piżamka?!