PKO BP: DLA NAS, CZYLI DLA NIKOGO

Tomaszkiewicz Beata, Zielewski Paweł
opublikowano: 2000-01-20 00:00

PKO BP: DLA NAS, CZYLI DLA NIKOGO

Analitycy wzięli deklarację wiceminister skarbu za element politycznej gry wyborczej

ALICJA W KRAINIE CZARÓW: Oświadczenie Alicji Kornasiewicz, wiceminister skarbu, że Bank Gospodarki Żywnościowej, kierowany przez Michała Machlejda (na zdj. w środku), i PKO BP, w którym kuratorem jest Andrzej Topiński będą prywatyzowane bez udziału obcego kapitału rynek uznał za nieporozumienie, argumentując, że w kraju nie ma instytucji, która spełniałaby warunki prywatyzacji tych banków. fot. ARC

PKO BP i BGŻ, dwa ostatnie duże banki komercyjne w rękach państwa, zostaną sprywatyzowane bez udziału kapitału zagranicznego — Alicja Kornasiewicz, wiceminister skarbu, wypowiadając te słowa wywołała burzę.

Analitycy nie mieszają się w politykę, ale sugerują najdelikatniej jak potrafią, że oświadczenie wiceminister podczas spotkania bankowców z prezydentem Kwaśniewskim jest nieporozumieniem.

— Tylko tak można odebrać słowa Alicji Kornasiewicz. Jako element przedwyborczej gry. Oświadczenie, że PKO BP, największy polski bank detaliczny, pozostanie w polskich rękach będzie dobrze odebrane. Ale nie przez środowisko bankowe, tylko przez wyborców. Tylko i wyłącznie — twierdzi jeden z analityków.

Nasz, ale obcy

— Nie bardzo rozumiem, co oznacza pojęcie polski inwestor. W przeważającej większości polskich banków strategiczne udziały posiadają inwestorzy zagraniczni. Jeśli któraś z tych instytucji miałaby prywatyzować PKO BP czy BGŻ, to byłby to całkiem dobry pomysł do zrealizowania — uważa Marcin Materna, analityk DM BIG BG.

Zdaniem jednego z obserwatorów, nie ma w Polsce banków stricte polskich. Oczywiście biorąc pod uwagę I i II ligę.

— Są małe, lokalne banki, ale mało prawdopodobne jest, by o nich myślał resort skarbu. One same poszukują inwestorów. I są szczęśliwe, jeżeli ten pochodzi z Zachodu.

— Trudno uwierzyć, by całość oferowanych akcji obu banków (PKO BP i BGŻ - red.) kupiły fundusze emerytalne czy inwestycyjne, chyba że np. co roku Skarb Państwa będzie sprzedawał po 10 proc. udziałów. Rozproszy to kapitał. Rozdrobniony akcjonariat daje silną władzę zarządowi, ale nie ma wówczas presji na rozwój i restrukturyzację. Uważam więc, że lepszy jest jeden stabilny inwestor. Osobiście twierdzę, że deklaracja minister Kornasiewicz oznacza jedynie zmianę w polityce resortu, który jest oskarżany o wyprzedawanie polskich firm, w tym banków obcemu kapitałowi — dodaje Marcin Materna.

Cała władza w ręce

Zdaniem Artura Szeskiego z CDM Pekao SA, oświadczenie Alicji Kornasiewicz nie jest pozbawione podstaw. Uważa on, że — chociaż z ogromnym trudem — pomysł jest do zrealizowania.

— To jest jedynie deklaracja, ze strony resortu skarbu, a nie program prywatyzacji.

Można sobie wyobrazić sprzedaż 55 proc. akcji PKO BP przy zachowaniu pozostałej części w ręku Skarbu Państwa, ale w tej sytuacji znalezienie dla tego banku czysto polskiego partnera będzie bardzo trudne. Jeśli jednak np. sprzedaż 55-proc. pakietu zostanie przeprowadzona przez rynek, to może się udać. Będzie musiała to być bardzo duża oferta. Fundusze emerytalne już niedługo będą miały problem z nadwyżką kapitału i ulokowaniem go w Polsce, więc mogłyby być zainteresowane objęciem udziałów w PKO BP. Problem polega tylko na tym, czy taka prywatyzacja zapewni efektywność rozwoju i działania tego banku — uważa Artur Szeski.

A bardzo prawdopodobne, że nie zapewni.

W opinii obserwatorów, PKO BP i BGŻ bez silnych inwestorów zewnętrznych nie mają szans na opracowanie nowoczesnej oferty w takim czasie, by móc konkurować na rynku. Nie znaczy to, że nie potrafią, ale każdy miesiąc opóźnienia w pracach nad jakością oferowanych produktów to czas bezpowrotnie stracony.

Jeżeli istnieją polskie banki, które mogłyby obie instytucje w tym dziele wspomóc — to są to tylko i wyłącznie te, które same posiadają silnego, zachodniego partnera.

— Można zamydlić wyborcom oczy, że PKO BP czy BGŻ otrzyma polskiego partnera, ale ciągle będzie to inwestor polski z nazwy. Wszystkie polskie banki, które byłyby w stanie spełnić podstawowe kryteria, mają inwestorów z zewnątrz. Ci weszliby wówczas do PKO BP i BGŻ pośrednio, kuchennymi drzwiami. Ale dla tych banków byłoby to zbawienie — ucina rozmowę analityk.