Pluralizm jak kij - ma dwa końce

Jacek Zalewski
opublikowano: 2009-05-19 00:00

Przez dwie dekady polskich przemian podział ruchu związkowego był czytelny i miał naturalne fundamenty historyczno-polityczne. Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych to niezawodne ramię Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Solidarność zaś raz porwała się na własny projekt polityczny w formule AWS, a po jego pęknięciu skleiła się z Prawem i Sprawiedliwością. Dzisiaj obie partie patronackie znajdują się opozycji wobec rządu, zatem o chwilowy sojusz łatwiej także obu centralom. Platforma Obywatelska nie może wystawić podobnych sił — wszak Forum Związków Zawodowych to byt politycznie nieokreślony — i musi się posiłkować co najwyżej pojedynczymi organizacjami związkowymi, takimi jak choćby stoczniowy Okrętowiec.

Solidarność taktycznie łączy z OPZZ nie tylko niezgoda na politykę rządu, ale też wspólny interes potentatów, którym nagle zaczęli wadzić mali. Wypada się zgodzić, że oddziaływanie na przedsiębiorstwo organizacji związkowej liczącej 10 członków (to dolna ustawowa granica) oraz, powiedzmy, 1500 jest zupełnie inne. Jednak art. 30 ustawy stawia sprawę wprost, że każda zakładowa organizacja jest reprezentatywna i wobec prawa równa. W związku z tym ewentualne wykluczenie przez premiera Donalda Tuska ze stoczniowej debaty w Gdańsku dwóch małych związków byłoby nielegalne! Inna sprawa, że radykalnej Solidarności oraz OPZZ organizacje spolegliwe wobec rządu w oczywisty sposób jawią się koniem trojańskim.

Polscy przedsiębiorcy możliwość tworzenia tak wielu związków (na przykład w Poczcie Polskiej działa ich aż… dziewięćdziesiąt!), co owocuje odpowiednią liczbą etatów, uważają za nieszczęście i jedną z głównych przyczyn dławienia się firm. Tymczasem po stronie związkowej przez dwie dekady nie przeszkadzało to nikomu, także głównym centralom. Pluralizm okazał się kijem z dwoma końcami dopiero przy okazji starcia związkowców na argumenty z szefem rządu.