Stocznia Ustka przygotowuje prototyp barki mieszkalnej przeznaczonej na rynek holenderski. Jeśli się uda, spróbuje zaoferować pływające domy w Polsce.
Spółka powstała w czerwcu 2002 r. na bazie wydziału laminatów upadającej Stoczni Ustka. Założyli ją czterej udziałowcy: stoczniowi inżynierowie Sławomir Rogulski i Ryszard Borkowski oraz przedsiębiorcy z branży — Rosjanin Mikołaj Kuźniecow i Konrad Smoleń, którzy dysponują pakietem większościowym.
— Spółka powstała, by uratować wcześniej podpisane kontrakty. Ponieważ to się powiodło, postanowiliśmy kontynuować nasze działania — opowiada Konrad Smoleń, prezes firmy.
Już wcześniej był związany ze Stocznią Ustka jako właściciel specjalizującej się w handlu międzynarodowym gdańskiej firmy Polish Baltic Company.
— Poza tym od dziecka żeglowałem, więc postanowiłem spróbować szczęścia w produkcji jachtów — mówi prezes Smoleń.
Stocznia nadal produkuje urządzenia ratunkowe i ratownicze oraz łodzie ratunkowe. Odbiorcą tych ostatnich jest wciąż głównie rynek rosyjski.
— W urządzenia ratunkowe wyposażyliśmy niedawno PetroBaltic, przygotowujemy łódź zrzutową na potrzeby treningowe Akademii Morskiej w Szczecinie — zdradza Konrad Smoleń.
W ubiegłym roku spółka wyprodukowała także ponad sto motorówek. Sprzedaje je na rynku holenderskim. W tym roku plany są podobne.
Chcą dać przyjemność
Prezes Smoleń przekonuje, że stocznia nie może koncentrować się tylko na produkcji jednostek do pracy. Za równie ważne uważa jednostki tworzone z myślą o przyjemnościach nabywcy.
— Ten kierunek zainteresowań w dawnej Stoczni Ustka też istniał, ale chcemy go podkreślić, bo przyjdzie pora, że Polacy też będą chcieli odpocząć. Teraz się śpieszą i nie mają czasu albo inwestują w inne dobra, ale kiedyś zrozumieją, że najlepiej wypoczywa się na wodzie, bo tam jest cisza, spokój i izolacja od innych. A gdy to zrozumieją, chcemy im przedstawić nasz produkt — tłumaczy prezes Smoleń.
To dlatego stocznia buduje jachty wypoczynkowe. Rozpoczęła też produkcję pływających domów. Trwają prace nad pierwszym — z laminatu — dla odbiorcy holenderskiego.
— Jego podstawą będzie kadłub dawnej łodzi ratunkowej o wymiarach 4 na 12,5 metra. W sezonie wiosenno-letnim będzie mogło na nim mieszkać sześć osób, a na imprezę można zaprosić jeszcze dziesięć — opowiada Marcin Rymarz, główny konstruktor spółki, a zarazem menedżer produktu.
Na barce znajdzie się sześć wygodnych koi. Dwie — do korzystania przez cały rok — w zamkniętym pomieszczeniu na dziobie. Dwie następne — na pokładzie. Będą dostępne po podniesieniu stołu, który zaplanowano jako podstawowy element odsłoniętej jadalni. Ostatnie dwie koje urządzono na rufie. Na barce zmieści się też spora kuchnia i wygodna łazienka z toaletą. Otwartą przestrzeń w każdej chwili będzie można przykryć namiotem.
— Chodzi o to, aby pani domu czuła się na barce bezpiecznie i wygodnie. Wtedy mężczyzna marzący o życiu na wodzie łatwiej ją przekona do takiego rozwiązania — uważa prezes Smoleń.
Cena barki nie jest jeszcze znana, ale konstruktor szacuje, że będzie to wydatek porównywalny do kosztów zakupu dobrze wyposażonego domu.
— Na pewno cena przekroczy 300 tysięcy złotych — podkreśla Marcin Rymarz.
Poza produkcją podstawowej konstrukcji barki stocznia chce się także zająć jej wyposażeniem. Wizualizację domu na wodzie pokazano podczas Gdańskich Targów Sportów Wodnych Polyacht 2006. Stocznia Ustka dostała za ten projekt medal Mercurius Gedanensis.
— W Holandii mieszkanie na barkach nie jest niezwykłe. W Polsce trzeba przełamać stereotypy. Mamy sporo odpowiednich szlaków wodnych, a gminy nadmorskie, które zdają sobie sprawę, że mogą się rozwijać dzięki turystyce, powinny nas wspomagać w popularyzacji tej nowej formy wypoczynku — uważa prezes Smoleń.
Uczą się wydłużać kutry
Spółka zatrudnia 40 osób. Od niedawna czterech pracowników poznaje w Norwegii technologię przedłużania laminatowych kutrów rybackich.
— Nowe przepisy, na przykład norweskie, pozwalają armatorom na posiadanie dłuższych jednostek. Przyglądamy się nowym technologiom. Niektóre, jak technologia „sandwich”, będzie można wykorzystać także przy budowie domów na wodzie — tłumaczy Konrad Smoleń.
Jego zdaniem, branża stoczniowa nie przynosi dużych zysków, ale liczy na poprawę koniunktury.
— Nie mamy długów. Finansujemy się z własnych kapitałów i kredytu kupieckiego. Planujemy utrzymanie poziomu produkcji i zatrudnienia. Ale jeśli znajdą się kolejni klienci na domy na wodzie, to nie wykluczamy skokowego wzrostu produkcji — deklaruje prezes Smoleń.