Po debacie w USA

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2016-09-27 14:32

Pierwszy, naprawdę poważny test w tej kampanii za nami. Chodzi oczywiście o debatę Clinton-Trump. Uważam, że dużo lepszym kandydatem jest Hillary Clinton. I to nie z powodów, które wielu polskich dziennikarzy wysuwa na plan pierwszy, czyli nie dlatego, że Donald Trump wydaje się być bardzo pro-rosyjski. Twierdzę, że jeśli sankcje na Rosję zostaną uchylone, a USA i Rosja nawiążą lepsze stosunki to dla Polski będzie lepiej, a nie gorzej.

Clinton jest lepsza dla globalnej gospodarki. Wielu amerykańskich miliarderów popiera Donalda Trumpa. Nic dziwnego, każdy chciałby płacić 15% podatku, co obiecuje Trump, a nie obowiązujące obecnie 35%. Nie to jest jednak globalnie najbardziej interesujące i niebezpieczne. Trump zapowiada otoczenie USA murem protekcjonistycznych ceł i innych taryf. Wyraźnie celuje nimi w Chiny. Na pozór wydaje się, że Trump ma rację, ale tylko na pozór.

Wprowadzenie zaporowych ceł i taryf doprowadziłoby do wojny handlowej z Chinami. Obecnie Chiny kupują obligacje USA, dzięki czemu Stany mogą się zadłużać, a Amerykanie kupują produkcję Chin, dzięki czemu rezerwowa armia pracy w Chinach (ponad 200 mln ludzi) ma pracę. Co się stanie, jeśli te więzy ulegną zerwaniu?

Amerykanie będą musieli rozpocząć politykę „helicopter money”, czyli naprawdę drukować dolary (poluzowanie ilościowe nie było prawdziwym drukiem), bo dziura budżetowa jeszcze bardziej (z powodu obniżki podatków) się powiększy. To zaś doprowadzi do gwałtownego osłabienie dolara i wzrostu cen surowców (przede wszystkim złota) oraz inflacji.

To jest łagodna wersja. Można bowiem sobie wyobrazić wersję „na twardo”, w której Chiny nie tylko przestają kupować obligacje USA, ale nawet zaczynają się ich pozbywać. To gwałtownie podniosłoby rentowność amerykańskich obligacji i zmusiłoby USA do jeszcze większego druku dolarów.

A trzeba pamiętać też o tym, że wtedy kryzysy uderzyłby również w Chiny. Bez popytu z USA rezerwowa armia pracy nie miałaby zatrudnienia, a to mogłoby doprowadzić nawet do kolejnej chińskiej rewolucji. Co to znaczyłoby dla świata? Można sobie tylko (z trudnością) wyobrazić. Według mnie doszłoby do kryzysu o skali dużo większej niż to, co obserwowaliśmy w XXI wieku.

Zobaczymy, jakie będą dokładne sondaże poparcia – pojawią się zapewne już w środę 28.09, a może nawet i dzisiaj. To, że w szybkim sondażu wśród widzów CNN Clinton wygrała 62:27 nie ma najmniejszego znaczenia. Widzowie CNN popierają w większości Demokratów. Dziwiłbym się, gdyby wynik tego szybkiego sondażu był inny. W innych mediach są też sondaże, w których wygrywa Trump. Można powiedzieć, że Clinton w wersji merytorycznej, a może i widowiskowej wygrała, ale z pewnością nie zmiażdżyła rywala. A tylko zmiażdżenie pozwalałaby twierdzić, że ma prostą drogę do prezydentury.

Przed nami jeszcze dwie debaty (9 i 19.10). Możliwe jest też coś, co Amerykanie nazywają „october surprise” (październikowa niespodzianka), co może przechylić szale na jedną ze stron. W każdym razie jeśli przewaga Clinton tutaj http://www.realclearpolitics.com/epolls/2016/president/us/general_election_trump_vs_clinton-5491.html zwiększy się z obecnych 2,4% do np. jedynie 2,7% to będzie według mnie znaczyło, że Trump ma nadal olbrzymią szansę na wygraną.

Często zapomina się, że w USA 8. listopada Amerykanie wybierać będą nie tylko prezydenta (w ich przypadku również szefa rządu), ale też całą Izbę Reprezentantów oraz 1/3 Senatu. Uważam amerykański system za tak mocno zakorzeniony, że w przypadku wygranej Trumpa jego szalone pomysły nie będą realizowane. Blokować je będzie Kongres i dlatego właśnie wybory do Kongresu są takie ważne.

Gdyby te wybory wygrali sympatycy Tea Party (w ramach Partii Republikańskiej) i Donald Trump został prezydentem to podłoże do globalnej katastrofy zostałoby zbudowane i byłoby bardzo solidne. Te wybory są najważniejsze od wielu, bardzo wielu lat. I jeszcze na koniec – do 8. listopada będziemy żyli w stanie olbrzymiej niepewności, która owocować powinna dzikimi i całkiem nieprzewidywalnymi zmianami na rynkach finansowych.

Nawiasem mówiąc pozytywna reakcja giełd europejskich we wtorek 27.09 była tak krótka, że i bez wyborów w USA na giełdach może teraz zapanować podaż. Powodem kontynuacja przeceny akcji w Europie były kolejne dna notowań akcji Deutsche Bank Wystarczyło, że w poniedziałek media napisały o niechęci kanclerz Merkel do ratowanie tego banku, żeby na giełdach zapanował strach. Żadne dementi tego nie zmieniało.

Nie ulega wątpliwości, że jeśli będzie trzeba to oczywiście rząd Niemiec będzie się starał Deutsche Bank (DB) uratować. Nie popełni błędu rządu USA, który nie chciał ratować Lehman Brothers. Ale może się okazać, że zanim do tego dojdzie indeksy nieźle zanurkują. DB już wiele razy doprowadzał rynki do dygotu, ale nie można wykluczyć, że za którymś razem rzeczywiście jego problemy uderzą w sektor bankowy na świecie.

Przeczytaj także komentarze Grzegorza Cydejko!