Trójstronna Komisja do spraw Społeczno-Gospodarczych jest bytem istniejącym już wyłącznie na papierze. Po protestacyjnym wyjściu z niej w czerwcu związkowców minister Władysław Kosiniak-Kamysz może sobie wyznaczać kolejne terminy, a trójkątny organ i tak już nigdy się nie zbierze. Podobnie jak jego odpowiedniki wojewódzkie. Oznacza to ostateczny upadek dotychczasowego instytucjonalnego modelu dialogu społecznego w Polsce. Po komisji na pewno nikt nie zapłacze, bo jej dorobek zbyt często okazywał się zbiorem pustym.

W tak wrażliwym obszarze życia publicznego próżnia jest jednak niemożliwa. Uliczne pochody, nawet tak gigantyczne jak w pamiętną sobotę 14 września w stolicy, na pewno nakręcają ich organizatorów i uczestników, ale po odcedzeniu z emocji — suchego zostaje z nich niewiele. Dlatego to dobrze, że reprezentanci trzech central związkowych oraz czterech organizacji pracodawców — dotychczasowi uczestnicy komisji trójstronnej — próbują wypracować jakieś stanowisko w sprawie zmian instytucjonalnych. Związkowcy widzieliby utworzenie Rady Dialogu Społecznego usytuowanej przy Sejmie. Pracodawcy nie mówią nie, ale diabeł tkwi oczywiście w jej hipotetycznych uprawnieniach.
Z pewnością roli animatora dialogu pracodawców i pracobiorców pozbędzie się rząd. I zrobi to wyjątkowo chętnie, podkreślając archaiczność dotychczasowego polskiego modelu. W Unii Europejskiej sprawdza się stół dwustronny, a władza polityczna występuje raczej jako adresat postulatów już uzgodnionych przez biznes i związki. Notabene wewnątrz rządu komisja trójstronna traktowana była niczym bardzo gorący kartofel. Wszyscy wiedzieli, że jedynym rzeczywistym jej szefem mógłby być minister finansów, ale była kompetencyjnie podrzucana — a to ministrowi gospodarki, a to pracy…