Pojedynek szermierza z barbarzyńcą

Rozmawiał Grzegorz Nawacki
opublikowano: 2014-10-03 00:00

Rozmowa z Rafałem Grodzickim, członkiem zarządu PZU, moderatorem panelu "Władza pieniądza - współczesne zagrożenia dla wolności"

„Puls Biznesu”: Europa jest w stagnacji, a Azja rozwija się szybko — nie brak głosów, że dzięki brakowi demokracji. Demokracja przyspiesza czy hamuje wzrost gospodarczy?

Rafał Grodzicki: Demokracja nie jest jedyną drogą. Inne ustroje też zapewniają wzrost gospodarczy, ale tylko w krótkim, najwyżej średnim terminie. Demokracja sprzyja wzrostowi w długim terminie.

Dlaczego tak jest?

Przykładami mogą być Polska i Czechy. Tamtejsze społeczeństwa miały świadomość, że pracują dla siebie, i zaczęły pracować intensywnie. W socjalizmie nie było sensu harować, bo nic to nie dawało. Teraz jesteśmy w kryzysowym momencie, bo okazuje się, że ciężka praca nie gwarantuje sukcesu. Dzieci tych, którzy zaczynali w latach 90., napotykają bariery, mają nawet problem ze znalezieniem pracy — i to mimo lepszego wykształcenia i większego obycia. Dlatego wiara w demokrację zapewniającą wzrost eroduje.

Ale to Azja rośnie szybciej niż Europa.

Syta i bogata Europa nie jest konkurencyjna i nie będzie, bo obowiązują w niej zupełnie inne reguły. To jak pojedynek szermierza, który fechtuje zgodnie ze sztuką, z barbarzyńcą z toporem. W Azji obowiązuje system przypominający feudalny, rodem z Egiptu. Ale to się zmienia — młode bogacące się społeczeństwa, które dzięki internetowi mają nieograniczony dostęp do informacji ze świata, chcą żyć inaczej.

I w tym nadzieja dla Europy?

Z jednej strony — społeczeństwa azjatyckie chcą zmian, rośnie tam konsumpcjonizm, a to podwyższa koszty pracy. Z drugiej — w Europie rezygnuje się z pewnych wartości, np. młodzi akceptują pracę za 1,5 tys. zł na umowie śmieciowej. Oczywiście z podstawowych zdobyczy Europa nigdy nie zrezygnuje, ale oddolnie gorset się poluzowuje. Te kontynenty zawsze będą inaczej funkcjonować, ale pod względem kosztów pracy będą się upodabniać.

Młodzi Europejczycy coraz głośniej się buntują i domagają redystrybucji majątku.

To odwieczny problem, przecież już w czasach faraonów były gigantyczne różnice w zamożności. Nie da się jednak ukryć, że świat, w którym połowa majątku jest w rękach 85 osób, nie jest normalny, dobry i sprawiedliwy. Wielu z nich się bogaci tylko dlatego, że mają majątek, działa efekt kuli śnieżnej. Niektórzy, np. Bill Gates, rozdają majątek, ale to nie rozwiązuje problemu rozwarstwienia. Nie ma chyba sposobu, żeby to zmienić.

Politycy go mają — wysokie podatki dla najbogatszych.

Nie wierzę w to, że państwo jest najlepszym redystrybutoremmajątku skonfiskowanego w drodze poboru podatków, bo kieruje się krótkoterminowymi celami. Perspektywa rządzących zawsze trwa od wyborów do wyborów. Najlepszym rozwiązaniem jest stworzenie pasów transmisyjnych, czyli przekazywanie pieniędzy od ludzi bogatych do zwykłych śmiertelników poprzez fundacje, uczelnie czy instytuty. Dzięki temu stwarza się innym możliwość bogacenia się. Lepiej dawać wędkę niż rybę.

Kiedyś mówiło się „im mniej państwa, tym lepiej”, a potem przyszedł kryzys i wszyscy oczekiwali od państwa ratunku. Skąd ta zmiana?

Obecnie państwa są mocno powiązane z korporacjami. Spójrzmy na największe amerykańskie spółki — w ich zarządach zasiadają byli politycy różnych frakcji. Zasadne jest więc pytanie, kto ma większą władzę — państwo czy korporacje. Państwa musiały ratować banki, bo panowało przeświadczenie, że ich upadek zagrozi całej gospodarce, więc politycy z myślą o wyborach poddali się presji. A może to był sprytny nacisk ze strony korporacji, którym to było na rękę, bo była to najłatwiejsza droga wyjścia z problemów? Państwo jest niezbędne, ale jednak jego rola powinna być ograniczona.