Kohabitacja stała się abstrakcją, publiczne spory prezydenta Karola Nawrockiego z premierem Donaldem Tuskiem lub na odwrót przybierają formy coraz bardziej żenujące. Standardem już stały się zgodne z literą i duchem Konstytucji RP spory o podpisywanie/wetowanie ustaw. Całkowicie odrębnym wątkiem jest trwająca od dekady wojna domowa o szeroko rozumianą praworządność.
Tuż przed 11 listopada eksplodował kolejny granat, który nie wybuchał nigdy wcześniej w dziejach III RP. Oto Karol Nawrocki odmówił podpisania nominacji nie generalskich – spory na tym poziomie awansów czasami się zdarzały, teraz akurat osiągnięto kompromis – lecz dla licznej grupy… podporuczników ze służb specjalnych. Starą królewską tradycją jest pasowanie również na pierwszy stopień oficerski przez głowę państwa, ale to zawsze była czysta formalność hurtowa. Tym razem niedoszli najmłodsi oficerowie cierpią za niewinność, a konkretnie z powodu obrażenia się Karola Nawrockiego za zablokowanie mu przez Donalda Tuska możliwości osobistego instruowania szefów specsłużb. Koniecznie trzeba podkreślić, że ich codzienne identyczne raporty oczywiście niezmiennie trafiają do rąk własnych i prezydenta, i premiera.
Konfrontacja wizji przyszłości kraju wpisana jest do dziejów niepodległej Polski dosłownie od pierwszych dni. Ustawowo świętujemy wydarzenia z niedzieli-poniedziałku 10-11 listopada 1918 r., czyli powrót uwolnionego z twierdzy w Magdeburgu brygadiera Józefa Piłsudskiego oraz przekazanie mu przez Radę Regencyjną władzy nad wojskiem. Wypada przypomnieć, że w akcie niezgody na przejęcie sterów młodego państwa przez opcję generalnie centrolewicową już w niedzielę 17 listopada 1918 r. przeszedł w Warszawie ogromny pochód środowisk narodowo-prawicowych. Po 107 latach trudno było uniknąć wrażenia déjà vu podczas Marszu Niepodległości, którego lejtmotyw w tym roku został zdefiniowany wyjątkowo jednoznacznie – „Jeden naród, silna Polska”.
W takich dniach jak 11 listopada czy 15 sierpnia pierwsze skrzypce wizerunkowo z definicji gra naturalnie prezydent RP. Prezes Rady Ministrów albo potulnie stoi na trybunie w drugim szeregu, albo znajduje sobie jakąś aktywność alternatywną. We wtorek właśnie tak było – Karol Nawrocki symbolicznie panował w Warszawie, Donald Tusk uszedł na własne boisko do Gdańska, notabene swoim przemówieniem uprzedzając prezydenta czasowo. Generalnie obie strony apelowały o mityczną jedność, zwłaszcza w obliczu zagrożeń dla bezpieczeństwa kraju. Karol Nawrocki poszedł jednak zdecydowanie bardziej ofensywnie, powtórzył między wierszami swój program wyborczy, ostatnio wyrażany zgłaszanymi projektami ustaw, które i tak nie mają większych szans na uchwalenie. Bardzo silnie zaakcentował narodowe idee Marszu Niepodległości, w którym uczestniczył od lat jako prezes Instytutu Pamięci Narodowej, zaś obecnie pierwszy raz jako urzędujący prezydent.
Generalny wniosek z niepodległościowych obchodów nie daje odpowiedzi na pytanie zapisane w tytule. Rządząca koalicja 15 października czysto protokolarnie towarzyszyła podczas państwowych obchodów prezydentowi w osobach marszałków Szymona Hołowni i Małgorzaty Kidawy-Błońskiej oraz wicepremierów Władysława Kosiniaka-Kamysza i Krzysztofa Gawkowskiego. W perspektywie wyborów parlamentarnych w 2027 r. specyficzne znaczenie miała natomiast zgodna obecność na popołudniowym Marszu Niepodległości liderów nie tylko Konfederacji, lecz również Prawa i Sprawiedliwości, którzy przez wiele lat woleli się od tego eventu taktycznie dystansować.

