Piłka nożna towarzyszyła mu od szkoły podstawowej. Wspomina międzyblokowe mecze, kiedy za bramki służyły im cegły znalezione na podwórkach.
– Zacząłem grać w piłkę w wieku 8–9 lat. Pochodzę z Kalisza, więc na początku grałem w Kaliskim Klubie Sportowym. Piłka nożna tak mnie wciągnęła, że bardzo chciałem się dostać do szkoły sportowej. Dlatego w wieku 15 lat pojechałem na testy sprawnościowe do Szkoły Mistrzostwa Sportowego im. Kazimierza Górskiego w Łodzi. Chadzałem swoimi ścieżkami, więc rodzice nawet nie wiedzieli, że próbuję dostać przepustkę do wymarzonej szkoły – opowiada Mateusz Wróbel, partner zarządzający Supreme Global.
Czas wzrostu
Zarządza holdingiem, w którego skład wchodzi m.in. Supreme Energy Deutschland i spółka Supreme Energy specjalizująca się w handlu systemami fotowoltaicznymi, pompami ciepła i magazynami energii, a już niedługo przydomowymi turbinami wiatrowymi. Chociaż świat sprzedaży wciągnął go na całego, z nostalgią wspomina początki sportowej drogi.
– Zakładałem, że rodzice nie pozwolą mi na przeprowadzkę do innego miasta, żeby się uczyć, jak dobrze grać w piłkę. Szczególnie że miałem dopiero 15 lat. Dlatego zanim wyjechałem na testy sprawnościowe, musiałem podkoloryzować rzeczywistość i powiedziałem, że wybieram się w sobotę na mecz klubowy. Tak naprawdę pojechałem do Łodzi na ulicę Milionową 12. Miesiąc później okazało się, że mnie przyjęli, a ja postawiłem rodziców przed faktem dokonanym. Całe szczęście przystali na moją wyprowadzkę z Kalisza – wspomina Mateusz Wróbel.
Szkoła Mistrzostwa Sportowego w Łodzi wykształciła wielu zawodowych piłkarzy. W trakcie nauki w tej placówce grał w trzeciej i czwartej lidze. Wspólnie z drużyną zdobył brązowy medal mistrzostw Polski juniorów młodszych. Uważa, że był to czas największego sportowego wzrostu w jego życiu.
– W moim przypadku gra w piłkę nożną nie poszła w kierunku zawodowym tak bardzo, jakby mogła. A to za sprawą kilku czynników. Według mnie czas między 15. i 19. rokiem życia jest najtrudniejszy dla młodego sportowca. Bez wsparcia bliskich albo trenerów wiele talentów naturalnie ginie. Jest to wiek wyboru. Trzeba umieć określić, co jest ważniejsze – wspólne wyjście z kolegami i powrót późną nocą czy jednak poranny trening. Myślałem, że wybierając jedno i drugie, dam sobie radę, ale moja gra nie była już tak wydajna – przyznaje Mateusz Wróbel.
Uważa, że w czasach jego młodości trudniej było znaleźć inspirację, dzięki której łatwiej dążyć do wyznaczonych celów. Paradoksalnie dzisiaj, w dobie wszechobecnego internetu jest to znacznie prostsze, a młodzież dzięki temu może podtrzymywać żar pasji. Życiowych wyborów wciąż jednak trzeba dokonywać w trudnym wieku kilkunastu lat.
Zmiana perspektywy
Mateusz Wróbel podkreśla ogromną rolę, jaką w sukcesie młodego talentu odgrywa rodzina i trener.
– W pierwszej klasie liceum, kiedy szkoleniowiec bezgranicznie wierzył w mój talent, świetnie się rozwijałem. Przechodziłem z gorszej klasy do lepszej, później z mniejszej kadry do większej, aż zacząłem grać w lidze. Natomiast gdy zmienił się trener i dawał mi odczuć, że nie widzi mojej dobrej gry, zmalało we mnie poczucie wiary we własne umiejętności. Zacząłem dokonywać wyborów niekoniecznie dobrych z perspektywy sportowego rozwoju – mówi przedsiębiorca.
Po liceum trafił na Akademię Wychowania Fizycznego w Gorzowie Wielkopolskim i grywał w trzecioligowych zespołach. Zarabiał pieniądze za każdy mecz. Wspomina, że nie były to zawrotne kwoty, ale w połączeniu ze stypendium sportowym pozwalały mu się utrzymać. Po pewnym czasie spadł do czwartej ligi, a później odkrył świat sprzedaży.
– Rozmyślałem nad dalszym życiem po zakończeniu akademii. Mogłem zostać nauczycielem wychowania fizycznego i o ile to zawód połączony z moją pasją, o tyle nie satysfakcjonowały mnie zarobki. Wiedziałem też, że będąc w czwartej lidze w wieku 21–22 lat kokosów na piłce nożnej już nie zbiję. Postanowiłem szukać i tak znalazłem sprzedaż. Okazało się, że nieźle odnajduję się w tym świecie, a wyniki, które wypracowuję, nie są złe. Zacząłem brnąć w ten kanał – opowiada Mateusz Wróbel.
Czas dylematów
Zaprzestanie gry w piłkę nożną wiązało się z opuszczeniem drużyny i kolegów. Zespół połączony jest wspólnymi trudami, przeżyciami, sposobem patrzenia na świat, wspomnieniami wygranych i przegranych meczów. Odejście z niego nie było łatwą decyzją.
– Im dłużej pracowałem w sprzedaży, tym bardziej mój światopogląd ulegał zmianie. Zaczynałem mieć odmienne wartości, które nie pasowały już tak bardzo do piłkarskiego świata. Mimo to wygaszanie emocji i związków koleżeńskich trwa wiele lat i nie jest proste. Mam wąską grupę przyjaciół, z którymi jestem związany od wielu lat. Z kolei osoby, które pojawiają się i znikają, traktuję jak drogowskazy mające mi pokazać, co powinienem zmienić lub ulepszyć. Tak też potraktowałem dawne sportowe przyjaźnie, które nie przetrwały próby odmiennej wizji świata – mówi Mateusz Wróbel.
Twierdzi, że wyleczył się już z zawodowego sportu. Wciąż pamięta, ile poświęcenia i trudu kosztuje osiąganie wyżyn pozwalających zawodnikowi na grę w satysfakcjonującej go lidze. Teraz stawia na trening siłowy, a w przyszłości chce spróbować sztuk walki oraz jogi. Wciąż jednak korzysta z wiedzy, jaką zyskał dzięki grze w piłkę nożną.
– Świat sportu i biznesu łączy to, że wymagają codziennej pracy nad sobą i wykonywania zadań, czasami mozolnych, z ogromną pasją i entuzjazmem. Mecz, tak jak np. firmowy sukces, jest tylko wisienką na torcie, która daje wielką satysfakcję i napędza do dalszego działania. O tę wisienkę się walczy, ale nie za pomocą jednej bitwy, tylko systematycznej aktywności ukierunkowanej na cel. To właśnie dzięki temu, grając w piłkę, miałem możliwość bycia częścią drużyny, która zdobyła brązowy medal w mistrzostwach Polski juniorów – mówi Mateusz Wróbel.
Pytany o plany zawodowe, zapowiada, że jeszcze w tym roku zamierzają ze wspólnikami wprowadzić Supreme Global na rynek publiczny NewConnect.