Prezydencja realnie jest mało decyzyjna

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-01-22 20:00

Czternaście lat minęło jak jeden dzień… Ten sam premier Donald Tusk prezentował 6 lipca 2011 r. oraz 22 stycznia 2025 r. w sali plenarnej Parlamentu Europejskiego (PE) w Strasburgu zamierzenia dwóch rotacyjnych prezydencji Polski w legislacyjnej Radzie Unii Europejskiej.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Ten sam, ale oczywiście nie taki sam. Przez blisko półtorej dekady historia polityczna Polski i UE wykonała kilka obrotów, obecnie już bardzo mało osób powtarza się zarówno w ekipie rządowej – takim wyjątkiem jest np. minister Radosław Sikorski – jak też w składzie PE, a zwłaszcza wśród europosłów polskich. Notabene sam nie mogę uwierzyć, ale obu tak odległych w czasie prezentacji słuchałem z galerii medialnej w sali PE w Strasburgu z tego samego fotela przy barierce z pleksi…

Wizerunkowe déjà vu odczuwałem z kilku powodów. Ponownie usłyszeliśmy w PE przetworzoną frazę z naszego hymnu „Jeszcze Europa nie zginęła, póki my żyjemy”, w wersji „póki”. Wystąpienia Donalda Tuska i wtedy, i teraz zainteresowały niewielu europosłów – szefów partyjnych międzynarodówek, chętnych wcześniej zapisanych do głosu oraz oczywiście Polaków. Ale to standard PE, tak samo wyglądają wszelkie przemowy goszczących premierów czy prezydentów. Jednak na sam finał, gdy premier wygłaszał podsumowanie debaty, sala się szczelnie zapełniła, ponieważ za chwilę rozpoczynały się głosowania.

Donald Tusk po latach w sercu UE nie ma złudzeń co do małej skuteczności narzędzi, jakimi dysponuje przechodnia prezydencja. Od wejścia w życie w 2009 r. traktatu lizbońskiego ministerialna Rada UE zajmuje w decyzyjnej hierarchii miejsce czwarte, to druga izba prawodawcza, czyli w przełożeniu na polski ustrój jakby Senat. Podium obsadzają: Rada Europejska – kolegialna głowa, Komisja Europejska – rząd, Parlament Europejski – pierwsza izba, czyli Sejm. Dlatego premier odpuścił szczegóły i wykorzystał okazję do wygłoszenia exposé na temat „Europa była, jest i będzie wielka”, którym oczywiście nawiązał do hasła tego większego Donalda zza Atlantyku. Obiektywnie trzeba przyznać, że na równie wzniosłych co abstrakcyjnych obłokach unijności szybuje wręcz perfekcyjnie. Daremnie oczekujący legislacyjnych konkretów zostali odesłani do upowszechnionej już dawno pisemnej wersji planów prezydencji. Wobec PE przypomniane zostało głównie wielowymiarowe hasło przewodnie „Bezpieczeństwo, Europo!”.

Odbiór wykładu w Strasburgu nie różnił się od przebiegu debaty po standardowym premierowskim exposé w Sejmie. Opinie rozłożyły się zgodnie z partyjnym podziałem PE. Dominujące centrum sali, w którym frekwencja była największa, klaskało, a nawet z aplauzem wstawało. Najbardziej entuzjastycznie komentowała prezentację Europejska Partia Ludowa, do której należą europosłowie KO i PSL. Podobnie poparła ją grupa Socjalistów i Demokratów, chociaż jej przewodnicząca Iratxe García Pérez odrzuciła tezę Donalda Tuska, że UE przydałaby się generalna deregulacja. Plan prezydencji otrzymał naturalne wsparcie również od liberalnej Odnowy Europy. Po lewej stronie panowała pustka, nieliczni Zieloni deklarowali twarde trwanie przy unijnym programie klimatycznym. Prawa strona sali PE, która po ostatnich wyborach znacząco urosła liczebnie, także była pusta – z wyjątkiem Polaków. Delegacja PiS osobą Patryka Jakiego oraz ekipa Konfederacji w aż dwóch osobach, Anny Bryłki z grupy Patrioci za Europą i Ewy Zajączkowskiej-Hernik z tzw. Suwerennistów, przeniosła do Strasburga krajową wojnę polityczną. Samo zjawisko to żadne zaskoczenie, jednak w stosunku do pierwszej prezentacji polskiej prezydencji z 2011 r. istotnie zmieniły się obecnie proporcje. Wtedy z polskich szeregów wyrwał się krytycznie wobec Donalda Tuska tylko europoseł Zbigniew Ziobro, którego szybko zgasił kolega Michał Kamiński – wówczas nuworysz świeżo przechrzczony z PiS do PO – deklaracją, że jak najbardziej popiera eksport z Polski, ale nie obciachu.