Prezydenckie konie na razie na padoku

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2020-02-06 22:00

Do komentowania wyborów prezydenta RP bardzo dobrze pasuje terminologia z wyścigów konnych.

Tytułowy padok przy torze służy dżokejom do prezentowania koni publiczności, graczom i bukmacherom. I właśnie w tej wstępnej fazie znajduje się gonitwa prezydencka. Po ukazaniu się w Dzienniku Ustaw postanowienia o zarządzeniu wyborów na 10 maja (z drugą turą 24 maja), rozpoczęło się już rejestrowanie w Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) komitetów kandydatów. Czas mają do 16 marca, ale wszyscy się spieszą, by natychmiast przystąpić do zbierania co najmniej 100 tys. podpisów wyborców, z prawidłowymi numerami PESEL i adresami. Zgłoszenia kandydatów z listami poparcia muszą wpłynąć do PKW najpóźniej 26 marca.

Prezydencka gonitwa wystartuje na ostro 26 marca, gdy zamknięta zostanie lista uczestników.
Fot. WM

Wypada zwrócić uwagę na istotną różnicę proceduralną w stosunku do wyborów parlamentarnych. Otóż chętnych do Pałacu Prezydenckiego zgłaszają wyłącznie tzw. komitety wyborcze wyborców (KWW), wykluczone są komitety wyborcze (KW) partii oraz koalicyjne (KKW). Jest to zgodne z teoretyczną rolą konstytucyjną prezydenta RP, któremu nie wolno należeć do żadnej partii, ale dopiero od momentu… zarejestrowania jego kandydatury. W III RP naprawdę samodzielny był tylko Lech Wałęsa, który z wojny z partiami uczynił wręcz filozofię prezydentury. Wszyscy następni to założyciele, szefowie lub nominaci partii, usiłujący po wyborze zakrywać partyjne etykietki. Stosunkowo najlepiej udało się to Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, dzięki czemu w 2000 r. dokonał wyczynu niebywałego — uzyskał reelekcję już w pierwszej turze. W sztuce poszerzania przez pierwszą kadencję elektoratu pierwotnego Andrzej Duda może Kwaśniewskiemu buty czyścić.

Fikcję bezpartyjności kandydatów Kodeks wyborczy obnaża w przepisach finansowych. Otóż pieniądze KWW kandydata mogą pochodzić z wpłat obywateli polskich stale zamieszkujących w kraju, funduszy wyborczych partii oraz kredytów bankowych zaciąganych na cele wyborcze. Furtka dla transferu pieniędzy partyjnych nie tylko rozwiewa miraże bezpartyjności, lecz także powoduje ogromną nierówność w zasobach kandydatów. Partie zasilane są przez budżet państwa dwoma strumieniami — subwencją uzależnioną od liczby głosów w ostatnich wyborach do Sejmu oraz dotacją, będącą pochodną liczby mandatów poselskich i senatorskich. Dlatego Andrzej Duda, partyjny kandydat PiS, już na padoku to finansowy Goliat wobec takich Dawidów, jak Krzysztof Bosak w barwach Konfederacji czy Szymon Hołownia w ogóle bezpartyjny. Pozostali znani już kandydaci, czyli Małgorzata Kidawa-Błońska, Władysław Kosiniak-Kamysz i Robert Biedroń sytuują się gdzieś pośrodku. Konta komitetów oczywiście można zasilać wpłatami obywatelskimi, nieprzekraczającymi 15-krotności minimalnego wynagrodzenia za pracę. Niekoniecznie dobrowolnymi, lecz ofiarnymi darczyńcami będą na pewno parlamentarzyści danej partii oraz wszyscy obsadzeni przez nią na lukratywnych posadach. W tych grupach PiS znowu jest potęgą, zatem tłumy wdzięcznych beneficjentów tzw. dobrej zmiany, zwłaszcza ze spółek skarbu państwa, ofiarnie wesprą niby-bezpartyjnego Andrzeja Dudę. Ciekawostką jest możliwość wpłaty samego kandydata na konto jego KWW — może to być aż 45-krotność minimalnego wynagrodzenia za pracę. Krezusi gonitwy nie będą musieli aż tak się poświęcać…