Próba ucieczki do przodu

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2012-07-18 00:00

TAŚMY PSL

Monitorując reakcje klasy politycznej na wydrukowany w poniedziałkowym „PB” dialog, odsłaniający styl prowadzenia interesów w kręgu Polskiego Stronnictwa Ludowego — wykonałem prywatny sondaż, czy ktokolwiek jeszcze kojarzy nazwisko lub termin „trójkąt Buchacza”. Statystyka odpowiedzi wręcz wymusza przypomnienie historii z lat 1994-95. To potoczna nazwa jednej z największych afer III RP, oczywiście niewyjaśnionych i bez konsekwencji procesowych. W wyniku działalności dwóch PSL-owskich ministrów — Lesława Podkańskiego i Jacka Buchacza (ten drugi rozwinął pomysły poprzednika i jemu przyznano copyright do sposobu transferowania publicznych pieniędzy do trzech prywatnych spółek), skarb państwa utracił kontrolę nad majątkiem wycenianym na 500-800 mln zł. Po nagłym wyrzuceniu Buchacza przez premiera Włodzimierza Cimoszewicza sanacji we wspomnianych spółkach mieli dokonać ludzie głównego koalicjanta, czyli SLD, ale… szybko weszli w buty poprzedników i doili, co się da.

W 23-letnich już dziejach III Rzeczypospolitej balansujące na granicy progu wyborczego PSL spędziło w różnych rządach aż… 14 lat! W tym przez 12 lat miało wicepremiera (łączącego stanowisko zwykle z resortem rolnictwa, obecnie zaś gospodarki), a przez ponad półtora roku premiera — Waldemara Pawlaka. W sumie to stażowy zloty medal wśród wszystkich polskich partii. Obrotowość PSL, zwana zdolnością koalicyjną, jest dla innych nieosiągalna. Dlatego nawet trudno się dziwić, że kilka tysięcy krewnych i znajomych ludowego królika po prostu sobie nie wyobraża odstawienia od państwowego paśnika.

W tym kontekście wielkim paradoksem jest marna kondycja finansowa spółki matki, czyli samego Polskiego Stronnictwa Ludowego. W ciągu ostatniej dekady do kwoty już 22 mln zł (większość to odsetki) urósł dług wyborczy partii za błędne rozliczenie (brak subkonta) jej kampanii do parlamentu z roku 2001. Politycznie za finansowe nieszczęście odpowiedzialny jest ówczesny prezes Jarosław Kalinowski, ale w sensie bezpośrednim budżetową kasę utracił urzędujący wiceprezes PSL, kierujący biurem partii w gmachu przy ulicy Grzybowskiej — Marek Sawicki. Po tamtym blamażu losy posła były policzone, nie miał prawa znaleźć się na listach kandydatów w wyborach 2005. Ale w styczniu owego roku przyłożył skutecznie rękę do wyrzucenia Janusza Wojciechowskiego z fotela prezesa i wielkiego powrotu Waldemara Pawlaka, a takie dziejowe wydarzenia łączą na lata.

Wywołane publikacją „PB” wczorajsze alarmowe posiedzenie władz PSL jednak zgasiło rządową gwiazdę Marka Sawickiego. Mandat poselski w obecnej kadencji zapewne zachowa, ale będzie to już jego ostatnia. Wielu kolegów partyjnych odetchnie z dwóch powodów. Po pierwsze — partia podjęła próbę wizerunkowej ucieczki do przodu, pozbywając się nadgniłej truskawki (właśnie z tym owocem minister kojarzy mi się od ubiegłorocznej inauguracji polskiej prezydencji Rady UE w Parlamencie Europejskim w Strasburgu). Ale dla wielu działaczy z czterolistną koniczynką w klapie chyba jeszcze ważniejsze, że wreszcie politycznie zapłacił bezpośredni sprawca finansowej zapaści…