Narodzie, zaciskaj pasa, bo trawa na zielonej wyspie wysycha i traci kolor. Oficjalne prognozy zakładają, że w tym roku PKB Polski urośnie o 2,5 proc., a w przyszłym — o kolejne 2,9 proc. Taką wartość zapisano w założeniach do przyszłorocznego budżetu, ogłoszonych w czerwcu. Okazuje się jednak, że rzeczywistość brutalnie weryfikuje zapowiedzi sprzed niespełna dwóch miesięcy, a w tak wysokie tempo wzrostu nie wierzą już nawet w kołach rządowych. I zaczynają głośno o tym mówić, choć jeszcze niedawno na optymistycznym froncie władz trudno było doszukać się jakichkolwiek pęknięć.
— Polsce nie grozi recesja, ale rząd może ściąć przyszłoroczne prognozy wzrostu do 1,5-2 proc. Powód to kryzys zadłużeniowy w strefie euro — powiedział agencji Bloomberg Dariusz Filar, doradca gospodarczy premiera Donalda Tuska. W podobnym tonie na początku sierpnia wypowiadał się Ludwik Kotecki, główny ekonomista resortu finansów. Według niego, obniżenia prognozy wzrostu „nie można wykluczyć”, a decyzji w tej sprawie można spodziewać się pod koniec miesiąca.
Kryzys straszy rząd
— Zapowiedzi obniżenia prognoz wzrostu PKB, dochodzące z kręgów rządowych, to efekt obaw o nasilenie kryzysu. Od drugiego kwartału pogłębiły się negatywne sygnały z gospodarki niemieckiej i z całej strefy euro, a polska gospodarka przestałapozytywnie zaskakiwać wynikami. Koniunkturze może też mocno zaszkodzić dalsze umacnianie złotego, zwłaszcza jeśli polska waluta sięgnie poziomu 3,85 zł za EUR — uważa Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego.
Zdaniem Moniki Kurtek, głównej ekonomistki Banku Pocztowego, rząd może przesadzić z pesymizmem.
— Z punktu widzenia budżetu zawsze lepiej być miło zaskoczonym wysokością dochodów niż niemiło rozczarowanym, ale nie widzę uzasadnienia dla tak dużej rewizji prognoz. Rzeczywiście trudno oceniać, co zdarzy się w strefie euro, dlatego właśnie premier zapowiedział stworzenie kilku wariantów budżetu. Ten, który zakładać będzie wzrost poniżej 2 proc., powinien być — w mojej ocenie — najbardziej konserwatywnym — ocenia Monika Kurtek.
Niższa prognoza wzrostu będzie oznaczać, że przyszłoroczne plany rządu czeka weryfikacja.
— Rząd może być zmuszony do tego, by pozwolić na wzrost deficytu w 2013 r., ale jednocześnie będzie musiał upewnić rynki finansowe, że w kolejnych latach będzie oszczędzał. Dlatego można spodziewać się rezygnacji z planowanej na 2014 r. obniżki VAT czy oczekiwanej w przyszłym roku podwyżki składki do OFE, a także innych działań konsolidacyjnych — mówi Rafał Benecki.
Tylko bez paniki
Ekonomiści, w odróżnieniu od rządu, nie spieszą się z obniżaniem prognoz.
— Na razie nie rewidujemy przyszłorocznych prognoz poniżej 2 proc. — czekamy na rozwój sytuacji w strefie euro i efekty planu Draghiego, decydująca będzie sytuacja na rynku długu Eurolandu po wakacjach — mówi główny ekonomista ING.
Monika Kurtek spodziewa się, że w tym roku PKB urośnie o 2,7-2,8 proc. W 2013 r. ma nie być gorzej, o ile zapowiedzi szefa Europejskiego Banku Centralnego, dotyczące wsparcia dla krajów pogrążonych w kryzysie zadłużeniowym, zostaną wprowadzone w życie.
— W takiej sytuacji oczekiwałabym raczej stabilizacji niż dalszego szybkiego pogarszania się sytuacji. W Polsce na pewno nie ma co liczyć na skok PKB w 2013 r., ale tempo wzrostu powinno być w takich warunkach nie gorsze niż w tym roku — mówi główna ekonomistka Banku Pocztowego.