Przemiana ustrojowa w polityce zagranicznej

Jacek Zalewski
opublikowano: 2006-12-05 00:00

Bez rozgłosu następuje w Polsce ważna zmiana ustrojowa dotycząca polityki zagranicznej. Otóż bracia Kaczyńscy doszli do wniosku, że eksperyment z udziałem prezydenta Lecha, a nie premiera Jarosława, 20 października w szczycie energetycznym w Lahti okazał się udany i głowa państwa przejmuje na stałe kierowanie delegacją na posiedzeniach Rady Europejskiej (RE). Tak będzie już w Brukseli 14-15 grudnia. I tak oto w definicji RE „szczyt głów państw i szefów rządów” Polska przenosi się do owej pierwszej podgrupy, bardzo nielicznej.

Konstytucja z 1997 roku nadała Polsce ustrój parlamentarno-gabinetowy z domieszką prezydencką. Jednak w III RP było niewyobrażalne, aby premier wypuścił z rąk taką zabawkę, jak udział w unijnych szczytach. Pamiętamy ponure spojrzenia Leszka Millera na Aleksandra Kwaśniewskiego, gdy ten dwa razy się wprosił na unijne ceremonie — najpierw stanął szefowi rządu nad głową przy podpisywaniu traktatu akcesyjnego w Atenach, a 1 maja 2004 r. obaj panowie wydzierali sobie polską flagę w Dublinie. Również premier Kazimierz Marcinkiewicz szybko zachłysnął się szczytami UE i nie oddałby ich za żadną cenę. No bo gdzież indziej mógłby błysnąć pamiętnym „yes, yes, yes”?

Inaczej postrzegają ten temat przywódcy IV RP. Premier Jarosław Kaczyński traktuje wizyty zagraniczne jako pewną uciążliwość i woli skoncentrować się na pilnowaniu interesu w kraju, zwłaszcza że kieruje partią. Dlatego przekazał bratu prowadzenie całej polityki na forum nie tylko NATO, ale również UE. W obecnym układzie personalnym nie będzie problemu, Europa nareszcie przestanie mylić braci i przyzwyczai się, że reprezentuje nas „ten z pieprzykiem”. Ale już dzisiaj można sobie wyobrazić wielką zadymę, gdy zmieni się premier…