Putin i Yellen pod obserwacją rynków finansowych

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2014-03-24 14:16

Od ostatniego mojego tekstu upłynął miesiąc i wiele spraw się wyjaśniło. Zarówno na linii Ukraina – Rosja – UE – USA jak i na rynkach finansowych po orędziu prezydenta Putina i po ostatnim posiedzeniu FOMC. Zacznijmy jednak od początku.

W geopolityce okazało się, że Rosja wcieliła Krym do Federacji Rosyjskiej łamiąc prawo międzynarodowe i zobowiązanie do gwarantowania granic Ukrainy. Jak widać dla imperiów (czy to jest imperium rosyjskie, czy amerykańskie) prawo międzynarodowe służy tylko do tego, żeby je łamać. Każdy człowiek interesujący się tym, co dzieje się na świecie potrafi wyliczyć wiele przykładów takiego łamania prawa.

Zakładałem, że docelowo Krym będzie de iure ukraiński, a de facto rosyjski. Myliłem się, Rosja postanowiła skorzystać z okazji i wrócić do stanu sprzed gestu Chruszczowa, który podarował Krym Ukrainie. Nawiasem mówiąc wszyscy ci, którzy twierdzą, że Rosja na Krymie się pośliźnie, bo koszty jego utrzymania załamią gospodarkę rosyjską bardzo się mylą. Owszem, Rosja w długim terminie straci na tej awanturze (choćby z powodu ostrożności kapitałów zagranicznych), ale gdyby wyizolować temat przejęcia Krymu to na tym akurat by nie straciła.

Wszyscy mówiący o dużych kosztach podłączenia Krymu do Federacji Rosyjskiej (FR) mają rację (sam most Krym – Rosja to około 4 mld USD), ale zapominają o tym, że wzrost wydatków na infrastrukturę zwiększa PKB i ożywia gospodarkę. To podobny błąd jak mówienie o tym, że spadek giełdowego indeksu RTS szkodzi Rosji. Szkodzi, ale przede wszystkim funduszom inwestującym w Rosji (przede wszystkim zagranicznym).

Poza tym są jeszcze inne, wymierne korzyści z przejęcia Krymu. Zapasy ropy i gazu w szelfie krymskim ocenia się na kilkaset miliardów dolarów. Rosja zyska też ponad 1 mld USD rocznie, bo nie będzie stosowała ulgowej taryfy do dostaw na Ukrainę. Nie będzie też płaciła za postój swojej floty w portach krymskich. Jest też zysk polityczny – państwa o nieuregulowanych granicach nie mogą zostać przyjęte do NATO…

Unia Europejska i USA nałożyły za ten czyn na Rosję sankcję (o tym niżej). Ukraina podpisała z UE polityczną część traktatu stowarzyszeniowego (dwa procent całego traktatu). To gest symboliczny i dobrze, że tylko symboliczny, bo nadal uważam, że większą niż doraźna pomoc i podpisanie całego traktatu należy Ukrainie zaproponować dopiero po wyborach. I to nie po wyborach prezydenckich (25. maja), a dopiero po wyborach parlamentarnych, do których jak widać obecnie rządzący (według mnie rewolucyjny, więc tymczasowy) rząd się nie pali. Nie zgadzam się bowiem z tymi, którzy twierdzą, że Ukrainie należy pomagać bez względu na to, kto będzie tam sprawował władzę.

Nawiasem mówiąc denerwuje mnie to, że każde zgodzenie się z Rosją w czymkolwiek traktowane jest przez większość polskich mediów i przez polityków jak prorosyjskie nastawienie, które ociera się o bycie sprzedawczykiem. Mam wrażenie, ze gdyby Putin powiedział, że dwa plus dwa równa się cztery to nie można by było tego powtórzyć, żeby się nie narazić na taki zarzut. W tym przypadku chodzi mi o to, że w rządzie ukraińskim i na Ukrainie są siły polityczne, które Polakom z pewnością podobać się nie mogą. Jeśli mamy Ukrainie pomagać to dobrze byłoby wiedzieć, komu pomagamy, a nie pomagać na przykład tym (wcale nie skrajnym), którzy chcą wypowiedzieć układ o nierozprzestrzenianiu broni atomowej.

Mam nadzieję, że teraz sytuacja geopolityczna ze stanu ostrego przeszłą w stan przewlekły. Świat po cichu zgodził się na przejęcie Krymu przez Rosję. Oczywiście będzie to nadal stan przewlekły o ile nie trafi się jakiś szaleniec, który zabije „arcyksięcia” (nie ma już ich, chodzi o przenośnię) jak to się wydarzyło w 1914 roku, co dało pretekst do rozpoczęcia wojny. Zastosowane przez USA i UE sankcje nie są na tyle poważne (wielu mówi, że są niepoważne), żeby prowokować Rosję do mocnej odpowiedzi. Jak rozumiem zarówno UE jak i USA narysowały czerwoną linię na granicy południowej i zachodniej Ukrainy. Jej przekroczenie skutkowałoby poważnymi sankcjami gospodarczymi.

Uważam, że to jest słuszne rozwiązanie. Politycy i media, którzy zachęcają już teraz do stosowania poważnych sankcji najwyraźniej nie znają badań naukowych. albo udają, że ich nie znają. W ostatnim numerze „Polityki” jest na ten temat doskonały artykuł. Okazuje się, że badacze skutków sankcji podzielili się. Optymiści twierdzą, że w dłuższym terminie 30 procent sankcji jest skutecznych. Realiści twierdzą, że jest o tylko 5 procent. Nie chodzi bowiem tylko o to, żeby ukarać jakieś państwo, ale o to, żeby osiągnąć pożądane cele. Klasycznym przykładem sątutaj Kuba, Północna Korea czy Iran. Sankcje obowiązują od kilkudziesięciu lat, a ich wynik jest znikomy.

Politycy po prostu muszą zrobić gest pokazujący, że potępiają działanie danego państwa (w tym przypadku Rosji), ale doskonale wiedzą, że w krótkim, a nawet w średnim terminie zakładane cele osiągnięte nie będą. Są za to pewni (powiedział to wyraźnie Barack Obama, prezydent USA), że nałożenie sankcji gospodarczych na Rosję będzie bolesna również dla gospodarki globalnej. A przecież gospodarki USA i UE dopiero powoli wychodzą z kryzysu i bardzo szybko mogą weń znowu wejść. Poza tym, jak napisał w „GW” Iwan Krastew, znany politolog bułgarski: „My nie wiemy, co może zrobić Putin, ale Putin wie, czego my nie zrobimy” - nie jest to dla nas dobra sytuacja.

Dla rynków finansowych przewlekła faza tego kryzysu jest bliska stanu optymalnego. Pokazały to wyraźnie entuzjastycznie reagując na orędzie prezydenta Putina wtedy, kiedy powiedział, że Rosja szanuje integralność Ukrainy i chce nienaruszalności jej granic. To graczom całkowicie wystarczyło, bo według olbrzymiej większości Krym i tak już był spisany na straty. Według mnie ta obietnica prezydenta Putina będzie aktualna najwyżej dwa lata – do czasu, kiedy na wschodzie i południu Ukrainy ludzie nie zbuntują się przeciwko reformom narzuconym przez MFW. Jednak właśnie po tym stwierdzeniu indeksy giełdowe gwałtownie wzrosły.

Bardzo ważne było też w przedostatnim tygodniu marca zakończenie posiedzenia FOMC. Było to kwartalne posiedzenie z publikacją prognoz gospodarczych i z konferencją prasową Janet Yellen, szefowej Fed. Skup aktywów został ponownie (tak jak oczekiwano) zmniejszony o 10 mld USD (do 55 mld). Stopy procentowe oczywiście ani drgnęły.

W zapowiedziach dalszych działań doszło do zmiany. Dotychczas obiecywano utrzymanie ultra niskich stóp procentowych do momentu spadku bezrobocia poniżej 6,5 proc., przy prognozowanej na koleje dwa lata inflacji nie przekraczającej 2,5 proc. Teraz FOMC zapowiedział, że rozważać będzie wiele innych czynników. Stwierdzono też, że nawet po osiągnięciu poprzednich granicznych wartości stopy bezrobocia i inflacji stopy procentowe mogą jeszcze długo pozostać na obecnym poziomie.

W swoich odpowiedziach na pytania podczas konferencji prasowej Janet Yellen zdecydowanie „gołębio” nie brzmiała. Stwierdziła, że wpływ mroźnej zimy jest niewielki, że rosnąca gospodarka powinna pomagać w odbudowaniu rynku pracy. W połączeniu z lepszymi prognozami dla rynku pracy zapowiadało to dość szybkie zakończenie programu skupu aktywów. I rzeczywiście Yellen zapowiedziała, że skup może zostać zakończony już jesienią tego roku, a stopy mogą wzrosnąć sześć miesięcy po zakończeniu skupu.

Pamiętać trzeba, że te zapowiedzi nie są zdefiniowanym i niezmiennym planem. Jeśli sytuacja gospodarcza zmieni się na mniej korzystną to Yellen nie zawaha się i zwiększy program skupu aktywów, a podwyżka stóp procentowych zostanie odsunięta daleko w przyszłość. Jedno jest jednak pewne – Janet Yellen nie traktuje sytuacji geopolitycznej jako zagrożenia dla gospodarki globalnej. Zmieniłaby zdanie, gdyby doszło do przekroczenie przez Rosję czerwonej linii i zastosowanie przez UE i USA sankcji gospodarczych. To zmusiłoby Rosję do retorsji, co zaszkodziłby całemu światu, a najbardziej Polsce.

Dyskusja toczy się na Forum pod tekstem: http://www.macronext.pl/pl/blog/wpis/putin-i-yellen-pod-obserwacja-rynkow-finansowych