Raz na jakiś czas zgasną światła

Agnieszka Ostojska-Badziak
opublikowano: 2003-10-24 00:00

Kiedyś organizował wernisaże, po których z grupą znajomych jechał na „pijaństwo i zabawę”. Okazało się, że druga część wieczoru może być znacznie bardziej dochodowa.

Przestronne, kolorowe wnętrze, wielkie okna, z których można patrzeć na plac Teatralny. To Rabarbar — jedna z wielu knajp w tej okolicy. Można dobrze zjeść, wypić, porozmawiać. Przychodzą między innymi bankowcy z sąsiedniego Citybanku, aktorzy z Teatru Narodowego i znajomi Jacka Reszetko, restauratora. Na Wierzbowej ma jeszcze dwa lokale Barbados i Szlafrok (dawny Zanzibar).

— Gdy otwierałem Zanzibar wszyscy pukali się w głowę. Na Wierzbowej knajpa? Nie ma szans! — wspomina Jacek Reszetko.

Trzy kluby obok siebie nie konkurują, raczej się uzupełniają. Szlafrok to bar — można wypić drinka, piwo albo kawę. W Rabarbarze można dobrze zjeść. Do Barbadosu przychodzi się na imprezę, jest miejsce do tańca, dobra muzyka i — od niedawna — mała restauracja włoska Barolo. Imperium Reszetki uzupełniają jeszcze dwie restauracje-kluby: Jajo przy ul. Zgody i 4 pory przy Marszałkowskiej.

Restauratorstwem zajął się przez przypadek. Absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie (Wydziału Projektowania Plastycznego) karierę zaczął od organizacji wystaw. Jego dyplom, ekspozycja o Gałczyńskim, od razu „kupiło” Muzeum Literatury.

— To się nazywało „transformacja formy literackiej na język plastyczny”. Zilustrowałem fragmenty wierszy — mówi Jacek Reszetko.

Potem otworzył własną galerię sztuki na Żoliborzu. Nazywała się Dolna Volta. Co miesiąc — wernisaż. Wystawiał malarstwo, grafikę, rzeźbę. Próbował również sił w malarstwie. Sprzedaż jego obrazów nie szła jednak rewelacyjnie... Jak twierdzi, sukces w tej dziedzinie wymaga czasu i całkowitego poświęcenia. A i tak nie zawsze przychodzi.

— Może wrócę do tego na emeryturze? — zastanawia się restaurator.

Na razie zadowala się projektowaniem wnętrz swoich lokali i domów zaprzyjaźnionych biznesmenów.

Przez te lata prowadził „szeroko zakrojoną działalność towarzyską”. Potem okazało się, że właśnie to przyniosło mu największe dochody... Stworzył Nieformalną Grupę Towarzyską — bagatela: 1,5 tys. osób — późniejszych jego klientów. Przez wiele lat spotykali się w każdy piątek w SARP-ie przy ul. Foksal w Warszawie. Dostawali karty wstępu, ale mogli również przyprowadzić znajomych. Piątkowe spotkania Reszetki stały się najmodniejszym wydarzeniem w stolicy. Niby zamknięte, ale bywali tam wszyscy: aktorzy, politycy, biznesmeni i artyści.

— Nie przyjść w piątek do SARP-u, to był obciach — mówi Jacek Reszetko.

Nieformalny klub zmieniał lokalizacje. Na jakiś czas piątkowe zgromadzenia przeniosły się do Krokodyla, potem do restauracji Parnas i klubu Scena. W końcu — przed dekadą — powstał Zanzibar przy Wierzbowej. Strzał w dziesiątkę!

W weekendowe wieczory (w środku pełno) na chodniku stał tłumek — przed wejściem ludzie ze szklankami bawili się również. Potem był Barbados i Rabarbar. Mówiło się, że to trójkąt bermudzki, a stali bywalcy Wierzbową chcieli przemianować na Reszetki.

Szło świetnie. Tłumy gości, wysokie obroty — do tego stopnia, że pieniądze zainwestowane w Barbados zwróciły się po kwartale.

— Ale gdy dokądś zaczynają przychodzić tłumnie piękne kobiety, zaraz zaczyna zjeżdżać się „miasto”. Pruszków panoszył się wówczas wszędzie. Pojawiły się grupy złodziei samochodów, tzw. dresy. Nic nie chcieli, ale wypłaszali porządną publiczność... — przypomina właściciel.

Ponoć zniknęli tak szybko, jak się pojawili. Może poszli gdzie indziej?

Mówi, że dziś prowadzenie restauracji to nie to samo, co kilka lat temu.

— W klientach można było przebierać. Stąd np. karty klubowe. Dzisiaj, by jako tako ciągnąć, organizuje się happy hours — kiedy drinki są tańsze, i promocyjne imprezy — wyjaśnia Jacek Reszetko.

Ale chyba nie idzie tak źle, bo — mimo problemów kompleksu knajpianego na Wierzbowej — Reszetko otworzył jeszcze dwa lokale: Jajo przy ul. Zgody i 4 pory przy Marszałkowskiej. Pierwsza to typowy lunch bar. Jak mówi właściciel — makaroniarnia, bo w menu dominuje ten włoski specjał. Ludzie przychodzą zjeść obiad, czasem na mniej formalną kolację.

— Jedna ze ścian jest zrobiona z makaronu. Sam ją po nocach wyklejałem — wspomina Reszetko.

Podobną do Jaja knajpę można odnaleźć na ulicach Nowego Jorku czy Paryża. Nowoczesna, elegancka. Z otwartą kuchnią, by obserwować poczynania kucharza. W zupełnie innym stylu są 4 pory. Konwencja jak z przedwojnia.

— Urządzę tam kabaret polskiej piosenki. Spotkania będą zaczynały się około dwudziestej. Kto będzie chciał jeść, będzie jadł, kto będzie chciał pić, będzie pił. Ale raz na jakiś czas zgasną światła, a w centralnym punkcie pojawi się znany artysta i zaśpiewa — mówi Jacek Reszetko.

Formuły knajp wymyśla sam. I wystrój. Jak twierdzi, w ten sposób oszczędza niezłe pieniądze, bo — prócz kosztów lokalizacji i wyposażenia kuchni — projekt wnętrza to najdroższa część inwestycji.

Nie podoba mu się wysyp nowych restauracji i barów w mieście. Konkurencja... Przyznaje jednak, że dzięki temu Warszawa robi się ciekawszym, coraz bardziej zróżnicowanym miejscem. Każdego dnia otwiera się coś nowego. A ludzie jak to ludzie: biegną zobaczyć. I posmakować.

— Żeby odwiedzić te wszystkie nowo powstałe miejsca, kilka razy trzeba pominąć moje — użala się restaurator. Twierdzi, że o bycie lokalu decyduje moda. Kilka lat temu na szczycie były knajpy na placu Teatralnym, teraz ośrodek zainteresowania przeniósł się na plac Trzech Krzyży.

— Już nie jesteśmy tak popularni. Moi znajomi trochę się zestarzeli i nie wychodzą tak często jak kiedyś — mówi Jacek Reszetko.

Liczy, że po wejściu Polski do Unii pojawi się mnóstwo urzędników i biznesmenów z Zachodu, nawykłych do jadania w restauracjach, spędzania czasu w klubach.

Recepta na dobrze prosperującą knajpę? Nie zna. Jak twierdzi, jest od zabawiania gości. Tzw. czarną robotą zajmuje się żona Hanna Rodowicz: przygotowuje menu, dba o sprawy finansowe czy dobór kadry (a zatrudniają niemało, bo 80 osób). Podobno nie ma nic przeciwko takiemu podziałowi.

— To wynika z charakterów. Jacek jest artystą, lubi życie towarzyskie. Ja inżynierem i lepiej sprawdzam się, załatwiając konkretne sprawy — mówi Hanna Rodowicz.

Mówią, że na restauratorski sukces szansę mają jedynie ci, którzy lubią ludzi i życie towarzyskie.

— Właściciel musi podpisywać się pod restauracją własną twarzą. Ludzie nie przychodzą do knajpy, lecz do osoby — twierdzi Jacek Reszetko.

Na Wierzbową po skończonym dniu zdjęciowym do filmu „Pianista” zachodzili Roman Polański i Adrien Brody. Siedzieli, popijali, rozprawiali, wychodzili o 5.00 nad ranem.

Marzy o wielkim klubie.

— Luksusowy wystrój — ale bez przesady, by nie odstraszał. Dobra muzyka, dużo znajomych. I atrakcje, by zaszokować, przyciągnąć i zatrzymać gości — rozważa Reszetko.

Szczegóły? Nie powie. Konkurencja nie śpi. Podłapie i wyprzedzi...